wtorek, 16 września 2014

Pikawa, Gdańsk, ul. Piwna










Pikawa


Emblematyczne miejsce na mapie Gdańska. Pikawa określiła pewien standard kawiarnianych usług w Trójmieście. Stała się punktem odniesienia, nawet jeśli teraz już trochę przykurzona i niespecjalnie porywająca, to z pewnością była kamieniem milowym dla gdańskiej kawosfery i dla starówkowej gastronomii. Bo to właśnie Pikawa kilkanaście lat temu dmuchnęła wind of change dla nie-Długiej części gdańskiej starówki. Tak tak, faktyczna zmiana charakteru martwej ongiś Piwnej to nie efekt odgórnej strategii rewitalizacyjnej, ile raczej pomysł i zaangażowanie m.in. właścicieli Pikawy. Nowa Piwna wykluła się przy herbatce misiowej, a nie na urzędniczym biurku.

To właśnie Pikawa zaszczepiła w Trójmieście intrygujący i smaczny koncept herbat doprawianych na miejscu i podawanych w przezroczystych kubko-szklankach. To właśnie Pikawa poważnie zatroszczyła się o jakość serwowanych ciast, radując gości wyrobami z małej rodzinnej cukierni z Oliwy. To Pikawa zaproponowała własną wersję retro-kawiarni, ze starszawymi gratami i rękodzielniczymi dekoracjami. To Pikawa, odważnie i wizjonersko, jako pierwsza zorientowała się na poważny i niedoceniany wówczas segment rynku: kobiety, w różnym wieku. To właśnie wtedy w Pikawie nikotyniści usłyszeli po raz pierwszy stanowczo wypowiedziane „nie”.

Lista zasług Pikawy jest znacząca i warto o nich pamiętać. Jednak chlubna historia to nie aureola i nie może wpłynąć na dzisiejszą ocenę tego miejsca, która nie jest już tak korzystna jak kiedyś.

Pikawa stała się początkiem swoistego gastronomicznego klanu. Indygo (dziś już nie istnieje), Tekstylia, Bistro 24dania to najbliżsi krewni Pikawy, która sama przeżyła wielką metamorfozę, dwukrotnie przesuwając się o kilka kamienic właściwie w obrębie tej samej ulicy, znacząco przy tym zwiększając swoje rozmiary, a także - jak twierdzą niektórzy – gubiąc po drodze sporo początkowego uroku. Co ciekawe, opuszczone przez Pikawę siedlisko przejęło Retro, które podjęło dość wyrazistą polemikę z dorobkiem Pikawy, przejmując jednocześnie część Pikawowskich pomysłów. Traktujemy zatem Retro także jako dalekiego (być może skłóconego), ale jednak krewniaka Pikawy. Warto też pamiętać o anielskim krewnym w Gdyni: Caffe Anioł (anielski niestety tylko z nazwy) należał niegdyś do właścicieli Pikawy i jest taką gdyńską namiastką Pikawy, takim zubożałym krewnym. Wkrótce rodzina znacząco się powiększy, jak wiadomo, w rejonie Dworca Głównego w Gdańsku poczęte zostały już kolejne Pikawowsko-Tekstylne klony, którym rozwiązanie pisane na przyszłoroczną wiosnę.

Nie chcemy napisać o Pikawie takiej standardowej notki, ot na zasadzie: jestem blogerką z Wwy, przyjechałam do Trójmiasta i zaraz napiszę recenzję, potem dołączę kilka zdjątek i udostępnię. Nie załączymy dzisiaj żadnych zdjęć, nie są potrzebne, bo Pikawę znamy od samych jej początków, możemy się więc pokusić o recenzję przekrojową, nie ograniczoną do jakichś kilku pojedynczych wizyt. Nie musimy fotografować herbat, kawy czy ciast, bo znamy je na wylot.

Pikawa jest takim kawiarnianym McDonaldem. Oczywiście nie mamy na myśli skojarzeń z estetyką McDonalda, ale z samą filozofią działania fastfudowej sieci. Pikawa jest bowiem szybka, zautomatyzowana i przewidywalna. I zasadniczo asezonowa w swojej ofercie. Obsługa w Pikawie jest błyskawiczna i do bólu ujednolicona (i nie chodzi tylko o fartuszki niespecjalnie chlubnej marki Alfredo). Próżno szukać to uśmiechów czy zagajeń. Jest chłodno i profesjonalnie. Zawsze – nawet jako stali klienci – mieliśmy wrażenie kontaktu z automatami, jakbyśmy tankowali na automatycznej stacji benzynowej. Od kawiarni oczekiwalibyśmy jednak pewnej ludzkiej nieprzewidywalności: czy to uśmiechu czy nawet jakiejś drobnej wpadki. Ale w Pikawie – na poziomie jakości obsługi – to się nie zdarza, dziewczyny są perfekcyjnie wytrenowane i tak samo profesjonalnie oziębłe.

Kulinarna oferta Pikawy jest przeraźliwie powtarzalna i przewidywalna, zaimpregnowana na rytm pór roku, zastygła w swoich zalaminowanych kartach. Bardzo nikła inwencja, właściwie to wciąż odgrzewane te same kotlety co lata temu. Wystarczy, by wprawić w zachwyt jednorazowego klienta, stałym gościom jednak czasami zalatuje nieświeżym mięsem.
Z górą rok temu pojawiły się nowe karty z kilkoma nowymi propozycjami, właściwie był to bardziej sposób graficznej zmiany karty niż jej faktycznej zawartości. Kulinarne propozycje trwają niewzruszenie, nie znajdziecie żadnych sezonowych odstępstw, w sezonie śliwkowym nie oczekujcie śliwek, nie liczcie na truskawki w czerwcu czy lipcu. Takie kuriozum: zamawiamy kiedyś deser owocowy i w samym środku sezonu owocowego (początek lipca) otrzymujemy kupkę bitej śmietany z kilkoma plastrami banana i cząstkami nieobranego (!!!) czerwonego grejpfruta. Doskonałe połączenie, zwłaszcza w zestawie z rachunkiem na 9 pln.

Ale żeby tylko nie narzekać: w Pikawie na pewną uwagę zasługują ciasta. Niestety, nie robią ich sami. Punkty za jakość wypieków idą na konto dostawcy, rodzinnej cukierni z Oliwy. Szkoda, że ich wyroby dostępne są też w innych punktach w Trójmieście, bynajmniej nie tylko tych z Pikawowskiego klanu. Wystarczy kilka kroków i tę samą paschę znajdziemy w kawiarni W Starym Kadrze, droższą co prawda, ale identyczną.
W sumie nie sprzyja to budowaniu klimatu odrębności i wyjątkowości, a po głębszym zastanowieniu wygląda raczej na pójście na łatwiznę. Opinią legendarnego ciastka cieszy się Pikawowska szarlotka, podawana zawsze na zbyt małym talerzyku, obficie nafutrowana bitą śmietaną z cynamonową przepróchą. Oczywiście z mikrofali. Ciastko wyróżnia się na tle konkurencyjnych jabłeczników, ale to nie tyle wynik jego wysokiej jakości, ile bardziej słabość konkurencji: ani Retro, ani Stary Kadr czy Mała Czarna w kwestii szarlotki zostają w polu. Powtórzmy, to nie znaczy, że Pikawowski jabłecznik jest jakoś specjalnie smaczny, jest jadalny owszem, ale nic więcej. Ciasto nie widziało masła, dobrze zna za to tłuszcze roślinne, jest mączno-bułeczne, dobrze chociaż że jego warstwy nie są za grube. Nadmiar bitej śmietany ma te słabości zamaskować, natrętnie przekonując, że mamy do czynienia z uczciwym maślanym kruchym ciastem.

Pikawa nigdy nie była kawową wyrocznią. I wciąż nie ma takich ambicji. Serwowane ziarno to najpodlejszy gatunek Alfredo, mocno robuściane, prymitywne w charakterze. Pan Alfred panoszy się na filiżankach, cukrach i kelnerskich zapaskach. Szkoda, bo standardy wielkomiejskich kawiarni mocno się zmieniły: w kwestii kawowych ziaren powinno być jak najbardziej „slow” (niepowtarzalne mieszanki, lokalne palarnie). Ale pisaliśmy już przecież, że Pikawa lubi woli standardy znacznie bardziej „fast”.


Pikawa, ongiś miejsce które określało standardy, dzisiaj raczej już tylko odcina kupony. Rozumiemy, że biznes rozrósł się niepomiernie, że Tekstylia, że nowe inwestycje. Widzimy jednak, że rozrost ma swoje poważne konsekwencje, zauważamy jałowość oferty i luki w jakości. Pamiętajmy, że jakość ma relatywny charakter – jej wyznaczniki sprzed lat dziesięciu nie pokrywają się z tymi dzisiejszymi. Pikawa nie jest tego świadoma, przeciwnie - uwierzyła, że jest samograjem. 
Szkoda.

Brzytfa wraca :)









Wracamy :)

Wracamy po całkiem całkiem długiej przerwie! Przepraszamy za milczenie, trochę zastygliśmy w obserwacjach gdańskiej kawosfery, trochę musieliśmy zająć się własnym ogródkiem: sami też prowadzimy kawiarnię ;) 


Wracamy jednak do gry, chcemy dalej przypatrywać się miejscom, tym nowym i nie nowym, wytykać słabości i proponować zmiany. Po latach obserwacji, brzytfowskich i prebrzytfowskich, wyraźnie wcidać, że kawiarnicy wciąż mają sporo lekcji do odrobienia.