Pikawa
Emblematyczne miejsce na mapie
Gdańska. Pikawa określiła pewien standard kawiarnianych usług w Trójmieście.
Stała się punktem odniesienia, nawet jeśli teraz już trochę przykurzona i
niespecjalnie porywająca, to z pewnością była kamieniem milowym dla gdańskiej kawosfery
i dla starówkowej gastronomii. Bo to właśnie Pikawa kilkanaście lat temu dmuchnęła
wind of change dla nie-Długiej części
gdańskiej starówki. Tak tak, faktyczna zmiana charakteru martwej ongiś Piwnej
to nie efekt odgórnej strategii rewitalizacyjnej, ile raczej pomysł i
zaangażowanie m.in. właścicieli Pikawy. Nowa Piwna wykluła się przy herbatce misiowej,
a nie na urzędniczym biurku.
To właśnie Pikawa zaszczepiła w
Trójmieście intrygujący i smaczny koncept herbat doprawianych na miejscu i
podawanych w przezroczystych kubko-szklankach. To właśnie Pikawa poważnie
zatroszczyła się o jakość serwowanych ciast, radując gości wyrobami z małej
rodzinnej cukierni z Oliwy. To Pikawa zaproponowała własną wersję
retro-kawiarni, ze starszawymi gratami i rękodzielniczymi dekoracjami. To
Pikawa, odważnie i wizjonersko, jako pierwsza zorientowała się na poważny i
niedoceniany wówczas segment rynku: kobiety, w różnym wieku. To właśnie wtedy w
Pikawie nikotyniści usłyszeli po raz pierwszy stanowczo wypowiedziane „nie”.
Lista zasług Pikawy jest znacząca
i warto o nich pamiętać. Jednak chlubna historia to nie aureola i nie może
wpłynąć na dzisiejszą ocenę tego miejsca, która nie jest już tak korzystna jak
kiedyś.
Pikawa stała się początkiem
swoistego gastronomicznego klanu. Indygo (dziś już nie istnieje), Tekstylia,
Bistro 24dania to najbliżsi krewni Pikawy, która sama przeżyła wielką
metamorfozę, dwukrotnie przesuwając się o kilka kamienic właściwie w obrębie
tej samej ulicy, znacząco przy tym zwiększając swoje rozmiary, a także - jak
twierdzą niektórzy – gubiąc po drodze sporo początkowego uroku. Co ciekawe,
opuszczone przez Pikawę siedlisko przejęło Retro, które podjęło dość wyrazistą polemikę
z dorobkiem Pikawy, przejmując jednocześnie część Pikawowskich pomysłów.
Traktujemy zatem Retro także jako dalekiego (być może skłóconego), ale jednak
krewniaka Pikawy. Warto też pamiętać o anielskim krewnym w Gdyni: Caffe Anioł
(anielski niestety tylko z nazwy) należał niegdyś do właścicieli Pikawy i jest
taką gdyńską namiastką Pikawy, takim zubożałym krewnym. Wkrótce rodzina
znacząco się powiększy, jak wiadomo, w rejonie Dworca Głównego w Gdańsku
poczęte zostały już kolejne Pikawowsko-Tekstylne klony, którym rozwiązanie
pisane na przyszłoroczną wiosnę.
Nie chcemy napisać o Pikawie takiej
standardowej notki, ot na zasadzie: jestem blogerką z Wwy, przyjechałam do
Trójmiasta i zaraz napiszę recenzję, potem dołączę kilka zdjątek i udostępnię.
Nie załączymy dzisiaj żadnych zdjęć, nie są potrzebne, bo Pikawę znamy od
samych jej początków, możemy się więc pokusić o recenzję przekrojową, nie
ograniczoną do jakichś kilku pojedynczych wizyt. Nie musimy fotografować
herbat, kawy czy ciast, bo znamy je na wylot.
Pikawa jest takim kawiarnianym
McDonaldem. Oczywiście nie mamy na myśli skojarzeń z estetyką McDonalda, ale z
samą filozofią działania fastfudowej sieci. Pikawa jest bowiem szybka,
zautomatyzowana i przewidywalna. I zasadniczo asezonowa w swojej ofercie.
Obsługa w Pikawie jest błyskawiczna i do bólu ujednolicona (i nie chodzi tylko
o fartuszki niespecjalnie chlubnej marki Alfredo). Próżno szukać to uśmiechów
czy zagajeń. Jest chłodno i profesjonalnie. Zawsze – nawet jako stali klienci –
mieliśmy wrażenie kontaktu z automatami, jakbyśmy tankowali na automatycznej
stacji benzynowej. Od kawiarni oczekiwalibyśmy jednak pewnej ludzkiej
nieprzewidywalności: czy to uśmiechu czy nawet jakiejś drobnej wpadki. Ale w
Pikawie – na poziomie jakości obsługi – to się nie zdarza, dziewczyny są
perfekcyjnie wytrenowane i tak samo profesjonalnie oziębłe.
Kulinarna oferta Pikawy jest
przeraźliwie powtarzalna i przewidywalna, zaimpregnowana na rytm pór roku,
zastygła w swoich zalaminowanych kartach. Bardzo nikła inwencja, właściwie to wciąż
odgrzewane te same kotlety co lata temu. Wystarczy, by wprawić w zachwyt
jednorazowego klienta, stałym gościom jednak czasami zalatuje nieświeżym mięsem.
Z górą rok temu pojawiły się nowe
karty z kilkoma nowymi propozycjami, właściwie był to bardziej sposób
graficznej zmiany karty niż jej faktycznej zawartości. Kulinarne propozycje
trwają niewzruszenie, nie znajdziecie żadnych sezonowych odstępstw, w sezonie
śliwkowym nie oczekujcie śliwek, nie liczcie na truskawki w czerwcu czy lipcu. Takie
kuriozum: zamawiamy kiedyś deser owocowy i w samym środku sezonu owocowego
(początek lipca) otrzymujemy kupkę bitej śmietany z kilkoma plastrami banana i cząstkami
nieobranego (!!!) czerwonego grejpfruta. Doskonałe połączenie, zwłaszcza w
zestawie z rachunkiem na 9 pln.
Ale żeby tylko nie narzekać: w
Pikawie na pewną uwagę zasługują ciasta. Niestety, nie robią ich sami. Punkty
za jakość wypieków idą na konto dostawcy, rodzinnej cukierni z Oliwy. Szkoda,
że ich wyroby dostępne są też w innych punktach w Trójmieście, bynajmniej nie
tylko tych z Pikawowskiego klanu. Wystarczy kilka kroków i tę samą paschę
znajdziemy w kawiarni W Starym Kadrze, droższą co prawda, ale
identyczną.
W sumie nie sprzyja to budowaniu
klimatu odrębności i wyjątkowości, a po głębszym zastanowieniu wygląda raczej
na pójście na łatwiznę. Opinią legendarnego ciastka cieszy się Pikawowska
szarlotka, podawana zawsze na zbyt małym talerzyku, obficie nafutrowana bitą
śmietaną z cynamonową przepróchą. Oczywiście z mikrofali. Ciastko wyróżnia się
na tle konkurencyjnych jabłeczników, ale to nie tyle wynik jego wysokiej
jakości, ile bardziej słabość konkurencji: ani Retro, ani Stary Kadr czy Mała
Czarna w kwestii szarlotki zostają w polu. Powtórzmy, to nie znaczy, że
Pikawowski jabłecznik jest jakoś specjalnie smaczny, jest jadalny owszem, ale nic
więcej. Ciasto nie widziało masła, dobrze zna za to tłuszcze roślinne, jest
mączno-bułeczne, dobrze chociaż że jego warstwy nie są za grube. Nadmiar bitej
śmietany ma te słabości zamaskować, natrętnie przekonując, że mamy do czynienia
z uczciwym maślanym kruchym ciastem.
Pikawa nigdy nie była kawową
wyrocznią. I wciąż nie ma takich ambicji. Serwowane ziarno to najpodlejszy
gatunek Alfredo, mocno robuściane, prymitywne w charakterze. Pan Alfred panoszy
się na filiżankach, cukrach i kelnerskich zapaskach. Szkoda, bo standardy
wielkomiejskich kawiarni mocno się zmieniły: w kwestii kawowych ziaren powinno
być jak najbardziej „slow” (niepowtarzalne mieszanki, lokalne palarnie). Ale pisaliśmy
już przecież, że Pikawa lubi woli standardy znacznie bardziej „fast”.
Pikawa, ongiś miejsce które
określało standardy, dzisiaj raczej już tylko odcina kupony. Rozumiemy, że biznes
rozrósł się niepomiernie, że Tekstylia, że nowe inwestycje. Widzimy jednak, że
rozrost ma swoje poważne konsekwencje, zauważamy jałowość oferty i luki w
jakości. Pamiętajmy, że jakość ma relatywny charakter – jej wyznaczniki sprzed
lat dziesięciu nie pokrywają się z tymi dzisiejszymi. Pikawa nie jest tego
świadoma, przeciwnie - uwierzyła, że jest samograjem.
Szkoda.