Nowa kawa.
Czyli bardzo mało o Kawiarni Tutaj, a znacznie więcej o nowej kawie.
Zupełnie niedaleko oliwskiego Perka,
dosłownie naprzeciw piekarnio-cukierni Stary Rynek, rozlokował się jeszcze
nowszy kawotwór. Kawiarnia Tutaj. Nowe
miejsce: aeropresy, chemeksy, dripy. Alternatywa znalazła wreszcie swoja przystań w Oliwie. Wreszcie prawdziwe miejsce dla kawoszy.
Ulga.
Zaglądam do środka. Mnie osobiście
odrzuca. Naturalnie, że surowo, że szarości, że twarde stołki odcisną wzorki na
dupsku. Ściana z cegły. Popłuczynki po Drukarni, jakaś utopia Berlina w Oliwie.
Alternatywny fantazmat wylądował wreszcie na oliwskiej ziemi.
W tego typu kawiarniach zawsze
niezmiennie uderza mnie jedno: nie czuję tu ani kawy ani jedzenia. Nie ma śladu
łakoci. W powietrzu wisi kompletny brak apetytu. Wszystko wysuszone, wytrawione
minimalistycznym kwasem, wyprute z ozdobników, prawie martwe. Naturalnie, dla
porządku, są jakieś pojedyncze ciasta, z zaprzyjaźnionej firmy kateringowej.
Koniecznie w słoju przy kasie jakieś ziarniste biskwity, tak wypada. I kawa.
Już nawet nie autonomiczna, pełnoprawna uczestniczka, ale główny i jedyny motyw
tej kawiarni. W dupie z klimatem czy wygodami. Kawa jest najważniejsza, na
takie zajebiste ziarno przecież przyjdą wszyscy, jak tylko się dowiedzą.
To smutne i złudne myślenie o kawiarnianym
biznesie. Nie napiszę więcej o tej kawiarni. Za to o szerszym fenomenie owszem.
Generalnie to obecnie topowy gatunek.
Dla mnie to kawiarnie anorektyczne. Z upartym sado-masochistycznym zadęciem:
wlewajcie w trzewia te kwasy i jęczcie z rozkoszy. Nie zadawajcie pytań. Albo:
zadawajcie tylko te, które wolno. Nie dodawajcie wody ani cukru, nie wolno. Nie
wyczujecie tego co powinniście. Macie rozpoznawać i nazywać, pamiętać. Nie
wolno zapominać. Pamiętajcie o regionach i profilach. O tych wszystkich
obróbkach, myciach i niemyciach. To nic, że kwaśne. To dobrze, że kwaśne.
Szlachectwo jest kwaśne. Ale czujesz ten jaśmin? Tylko nie słódź, bo nie
poczujesz.
To jest terror nieustannej pracy
nad sobą. Veblenowską ostentacyjną konsumpcję zastępuje dziś ostentacyjna
praca, o której trzeba głośno wrzeszczeć na insta: zrobiłem półmaraton; wyjebałem się na rowerze na triathlonie, ale biegnę
dalej; w sumie to już polubiliśmy się z tym młodym jęczmieniem; ostatnio
zrobiłem sobie wlew doodbytniczy z czystka, mega; kupiłeś już tę wyciskarkę
niskoobrotową? I oczywiście: piję
chemeksa, naprawdę mi smakuje, zobacz, zdjęcia już wrzuciłam na fejsa. Nawet w
wolnej chwili – przy kawie – robię coś dla siebie, żeby być lepszym. Ćwicz
cały czas, jak najwięcej! – przyklasnąłby dr Mateusz G., guru polskiej
inteligencji zapracowanej.
I te nowofalowe kawiarnie to
właśnie malutkie areny do pracy nad sobą, nawet/zwłaszcza przy kawie. Kawa
wykroczyła poza sferę czystej przyjemności. Przekształciła się w tresurę do tej
kawy właściwej: legalnej, prawilnej, w blasku aureoli wiedzowładnych kawowych
kołczów. Ucz się kawy, ziaren, regionów. Gardź niewyuczonymi, którzy żłopią
włoszczyznę, których nie olśniła jeszcze trzecia/czarta fala. Bo kawy nie można
już po prostu pić. Kawy trzeba się uczyć, kawę trzeba trenować. Nie smakuje?
Próbuj dalej, wkrótce pójdzie. Musisz polubić, to przecież najlepsza kawa w
Trójmieście.
Naturalnie, kawiarnie były zawsze
miejscami pracy, nie tylko relaksu. Tyle że ta praca pochodziła z zewnątrz;
przynosiło się ją ze sobą do lokalu, a kawa i miejscówka tworzyły sprzyjającą
okoliczność, aby z zadaniem uporać się najskuteczniej i najprzyjemniej.
Dzisiaj, gdy zadaniem staje się sama kawa, praca stała się nieuchronna i
immanentna. Zwyczajnie, czeka już w kawiarni. Tej nowofalowej oczywiście.
Przy okazji: kawa miała się
wyzwolić. Nabrać wreszcie właściwej ważności. Zdobyć autonomię pełną i
bezwarunkową. Tymczasem stała się elementem systemu, została wprzęgnięta w całe
skomplikowane społeczne instrumentarium. Wyznawcy nowej kawy, sami niechętni
korporacjom, mimochodem stworzyli korporację: z precyzyjnym rozpisem ról,
pozycji, funkcji, sklasyfikowanym systemem norm, narzędzi, hierarchii i
wykluczeń. Karier, awansów i upadków.
Nie udała się ta emancypacja.
Przemiana, jaka w ostatnich kilku
latach dokonała się w rozumieniu kawy jest okrutna. Kawa zdryfowała z
lekkodusznej przyjemności w stronę specjalistycznej aktywności. Błyskawicznie
obudowuje się procedurami, regułami, kodyfikacjami. Przez długie dekady tak
działo się z winem: istniało wino intelektualne, obwarowane nakazami i
zakazami, w którym cały rytuał picia i wyboru butelki sprzęgnięty był z
rozbudowana i skomplikowaną wiedzą o winie (enologią).
Z grubsza, w radykalnym
uproszczeniu: jakieś dziesięć/naście lat
temu wino zaczęło się intensywnie demokratyzować, butelki stały się
zdecydowanie tańsze i łatwiej dostępne, ludzie ruszyli do dyskontów, marketów,
na warsztaty winiarskie i urlopowo – do winnic.
I nagle, całkiem niedawno, skok w
bok. Nastąpił w jakiejś szczątkowej formie Ortegiański bunt mas: odkryto kawę.
I to tam przelała się energia i resentyment symbolicznie ciemiężonych jednostek,
które tak bardzo pragnęły uznania, zauważenia, znaczenia. Tak bardzo chciały
stać się ekspertami i koneserami. Wino było za trudne i konserwatywne: role
były już przydzielone, reguły już zdefiniowane. Kawa była idealna: kompletna terra incognita. Czekała na swoich
kapłanów, brodatych magów i ich naskórne rysunki, święte kielichy syfonów, czasze
chemeksów, mistyczne tablice temperatur i czasów ekstrakcji.
Dzisiaj kawowa rewolucja
zepchnęła wino do lamusa. Przy okazji wykluł się kolejny analogiczny gastrotrend:
kraftowe piwa. A wino wciąż pikuje w hierarchii ważności. To przecież jeden z
gdyńskich baristów ma być posiadaczem
prawdopodobnie najbardziej rozwiniętego zmysłu węchu w Trójmieście, nie
żadni sommelierzy, enofile czy niszowi perfumoholicy.
Ciekawe pozostaje naturalnie, jak
bardzo tę nową kawę ciągnie do wina, jak chętnie operuje się porównaniami typu:
kawa jest jak wino. Albo: kawa jest jeszcze bardziej skomplikowana od
wina, ma więcej smaków i aromatów. Zwykle to są ślepo powtarzane zaklęcia,
bo pojęcie o winie wyczerpuje się na winie porzeczkowym cioci Teresy, względnie
– level pro – na tygodniu portugalskim w Biedrze. Nowocześni kawomani mają
jeszcze jeden fundamentalny problem: muszą przepracować kompleks winnicy, w której
wszystko dzieje się przecież tu i teraz. Dzisiejsi kapłani kawy wieszają
objawione tryptyki z profilami smakowymi ziaren czy okresami zbiorów w
poszczególnych plantacjach. To naprawdę niezwykłe, jak bardzo chcą stworzyć
wrażenie, że ich kawa jest produktem lokalnym. Oni mają podgląd na zbiory,
właściwie to te zbiory non stop obserwują. Stoją i patrzą, doradzają, pomagają.
Zawsze mogą zareagować i podpowiedzieć. W każdej chwili mogą wyjść na tyły
kawiarni i wrócić z pełnym wiaderkiem. Publiczność przy barze wyje z zachwytu:
to będzie naprawdę wyjątkowy rocznik.
Może i kawa jest trzeciej fali,
dla mnie może być nawet piątej czy szóstej. Ale w sensie luźnej kawowej przyjemności to niestety trzeciorzęd. I
jeśli ta nowa kawa miała dać wolność, to ja wybieram wolność. Wolność od
trzeciej fali.
super wpis :)
OdpowiedzUsuń