W nowo zagospodarowanym kawałku
ulicy Szerokiej rozlokowała się Cafe Bakalia. Choć w kwietniu stuknie jej roczek,
nie jest miejscem ani głośnym ani rozpoznawalnym. Z pewnością odpowiada za to charakter
tej części ulicy – natężenie ruchu pieszych mocno słabnie za skrzyżowaniem z
Groblą. Zarówno nowe lokale mieszkaniowe na odcinku aż do kościoła św. Jana,
jak i kilka interesujących lokali gastronomicznych to jednak ciekawa próba
ożywienia dolnej partii Szerokiej. Przyklaskujemy.
Cafe Bakalia ma swój udział w tej
przemianie. Z pozoru kawiarnia w żaden sposób nadzwyczajna. Musimy przyznać, że
w tym przypadku dziwaczna to nazwa, pasująca bardziej do lokalu dla kuracjuszek
i bywalczyń sanatoriów. I choć to nie deptak w Ciechocinku, a modernizujące się
centrum Gdańska, określimy Bakalię jako miejsce sympatyczne. Bezpretensjonalne
i nienadęte. Co ciekawe, przez cały czas naszej wizyty przychodzą i wychodzą
goście, zazwyczaj stali klienci. Jakiś ruch jest.
fot. Facebook Bakalia
Siedzimy przy oknie, dzień jest
słoneczny, drzwi otwarte na przestrzał. Dostajemy namiastkę siedzenia w
kawiarnianym ogródku. Obsługuje bardzo miła pani: wesoła, krzątająca się,
sprawna w ruchach, życzliwa i zorientowana w Bakaliowej ofercie. Duży plus, bo absolutnie
nie sprawia – częstego w innych lokalach - wrażenia studentki zatrudnionej na
śmieciówce, która swój dystans do gości i pracy maskuje dużą liczbą nieszczerych
uśmiechów.
fot. Cafe Brzytfa |
Zamawiamy lekko przedłużone podwójne
espresso i tartę gruszkową na ciepło. Ciastko okazuje się być ciekawe,
zasadniczo powinno być określone jako migdałowo-gruszkowe, może zbytnio
migdałowe, może trochę za mało maślane. Ale zachowało twarz przyzwoitej tarty,
lekko wilgotnej i dosmakowanej. Kawałek jest spory. Niby dekoracyjny dodatek
pokruszonych orzechów, laskowych zupełnie niepotrzebny, wręcz szkodliwy, bo
orzechy zjełczałe aż bolą zęby. Kawa bardzo poprawna: w rejestrach włoskich,
ciemno wypalona, w większości (80%) z ziaren peruwiańskiej arabiki. Niby nic
szczególnego, ale poziom niedościgniony dla niedalekiej konkurencji spod znaku
Vergnano czy Alfredo. Za spory kawałek ciasta i cztery podwójne espresso płacimy
44 złote. Całkiem nieźle, jak na strefę prestiżu.
fot. Cafe Brzytfa |
Wnętrze jest spokojne, raczej
nowoczesne. Byłoby zupełnie nijakie,
gdyby nie genialna ściana. A właściwie Ściana. Stara, ceglana, oryginalnie w
podpiwniczeniu, została zrekonstruowana i przeniesiona do nowego wnętrza. Jest
w tym jakiś fajny rodzaj gry z gościem: w świeżo zbudowanym lokalu - stara
gotycka ściana, która biegnie przez całą kawiarnię, w toalecie zabezpieczona przed
zabrudzeniem szklaną szybą. I za to Bakalia dostaje dodatkowy plus. Przyznamy,
że nie przypominamy sobie żadnego innego miejsca w Gdańsku, które w podobnym
stopniu byłoby zdefiniowane przez tak (nie)banalny element wnętrza (może trochę
Lookier ze swymi gdańskimi freskami), jednocześnie tak wyraźnie nawiązujący do
historii i klimatu miasta.
fot. Cafe Brzytfa |
fot. Cafe Brzytfa |
Tym bardziej zatem dziwi nas nazwa,
którą wybrali właściciele. Bakalia?
Cafe Ściana i już!
P.S. Wrażenie, jakie sprawia
ściana obnaża pewne niekonsekwencje w wystroju, który mógłby zostać w całości
zbudowany wokół gdańskich nawiązań (i bynajmniej nie mamy tu na myśli lokalu
p.doc. Lewandowskiego). Co prawda na ścianie, w części kuchennej wisi
sympatyczny plakat, przedstawiający współczesną mieszkankę Gdańska na skuterze,
ale na ścianach znajdują się także drewnopodobne przeszkadzajki w postaci
wieszako-kierunkowskazo-komunikatów bardziej chińskich niż
włosko-prowansalskich.
fot. Cafe Brzytfa |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz