Retro, Gdańsk, ul. Piwna
(przymiarki)
Piszemy „przymiarki”, bo temat
jest szeroki, nie da się go wyczerpać pojedynczą recenzją. Znamy Retro dobrze,
nie tak długo jak Pikawę (bo jest znacznie młodsze), pewnie odcisnęliśmy na
Retrowych pluszach mniej wyraźne ślady niż na tych z konkurencji, nie zmienia
to jednak faktu, że orientujemy się w materii.
Retro jest miejscem dużym. Nie
rozmiarem, bo ten okazał się za mały dla rozrastającej się kilka lat temu
Pikawy. Nie, bynajmniej, lokal nie jest malutki, jest w sam raz na kawiarnię,
która wszak zarobić musi na czynsze z gdańskiej strefy prestiżu, ale jednocześnie
chce pozostać świadoma własnej przestrzeni i mieć nad nią pełną kontrolę.
Dlatego Retru (będziemy deklinować) nie zagraża widmo molocha czy kawowej
stołówki, o którą przecież całkiem łatwo otrzeć się, gdy wola ekspansji
przesłania troskę o jakość i duszę.
Nie, Retro w tym sensie duże nie
jest. I dobrze.
Natomiast duże to ma Retro ambicje.
I tutaj przyklaskujemy, bo nic tak dobrze nie robi wszelakiemu gastrobiznesowi
jak ambicja, którą rozumiemy w tym przypadku jako misję zmieniania się,
dopasowywania, reagowania na zmienne warunki, nie tylko atmosferyczne. Retro
jest jak dobry uczeń w szkolnej ławce. Chce być prymusem, częstokroć czuje, że
już nim jest. Nie mamy nic do prymusów, choć jakoś tak z doświadczenia
pamiętamy, że bywają nudziarzami.
Takie trochę mamy wrażenie, że
Retro już zafundowało sobie specyficzną intronizację do wąskiego – może
jednoosobowego? - panteonu najlepszych trójmiejskich kawodajni. Nie o to, że
widzimy w tym coś z gruntu złego. Samowiedza potrzebna jest kawiarnikom, bo
zakłada, że są świadomi konkurencyjności swojego miejsca na tle innych lokali. Sądzimy
zatem, że warunkiem poczucia wyjątkowości własnej kawiarni jest uprzednie
podjęcie komunikacji z konkurencyjnym otoczeniem i na jej podstawie
wypracowanie własnych propozycji. Oczywiście lepszych i smaczniejszych. Sęk w
tym, że ta inność oferty Retro nie zawsze jest taką do końca. Bardzo chce
wyglądać na taką wyglądać, ale może trochę tracić przy bliższym poznaniu.
Co widzimy w Retrowych ambicjonalnych
dążeniach?
1.Chcemy mieć najlepszą kawę.
2. Chcemy mieć najlepsze ciasta.
3. No i zasadniczo: chcemy mieć najlepszą
i najładniejszą kawiarnię, najlepiej „z duszą”.
I zasadniczy problem w tym, że to
„chcemy” stało się dla Retro tożsame ze stanem faktycznym. Zastanawiamy się,
czy wypada pisać, że jest się „kawiarnią z duszą”, jak czyni to Retro, czy też
lepiej wstrzymać się z takimi autodeklaracjami i pozwolić samym gościom
wyciągać tak poważne wnioski.
Dostrzegamy starania Retro: aby
było jak najbardziej naturalnie, ekologicznie, trochę lokalnie, zgodnie z najbardziej
ucywilizowanymi reżimami dietetycznymi: bez białego cukru, bez glutenu czy
wegańsko. I doceniamy, bo Retro faktycznie odstaje tutaj na plus od większości
konkurencji.
Po pierwsze – kawowo, bo konsekwentnie
promuje ziarno z warszawskiej Java Coffee Company, często wspomagając się
produktami prestiżowych europejskich palarni. Znajdziemy też w Retro różne
hipsterskie wynalazki: dripy i chemexy, jakby komuś znudziła się ich nowiutka
Faema.
Po drugie, ciasta w Retro są
unikatowe. Nawet jeśli nie zawsze ze względu na wyjątkowy smak, to z pewnością
znajdziecie je tylko i wyłącznie w Retro. Bo pieką je sami, konkretnie pani
właścicielka. To oczywiście automatycznie nie musi oznaczać ich niezwykłej
jakości. Owszem, znajdują się wypieki rewelacyjne, ale też i zupełnie zwyczajne.
Na przykład Retrowa szarlotka jest ciastkiem banalnym, a na oko częstokroć
wręcz odpychającym: wyobraźcie sobie dwie warstwy grubego bułowatego ciasta
przełożone brunatnym nadzieniem. Aż dziw, że taki twór permanentnie gości w
Retrowej witrynce, nawet pobieżna lektura kulinarnych blogów wystarczyłaby, aby
jabłeczny niewypał zastąpić smaczną szarlotką, która tę z sąsiedniej Pikawy
wysadziłaby wysoko w powietrze. Ale niech jedno nieudane ciastko nie przesłoni
nam całego obrazu. Ciasta w Retro są generalnie dobre i uczciwe, nawet jeśli
trzeba wysupłać kilkanaście złociszy za kawałek. Ogromny plus za elastyczność
oferty: ciasta zmieniają się sezonowo, także desery, dodatki czy napoje.
Po trzecie, w Retro widać troskę.
Lubimy biznesy zatroskane: o jakość, o produkt, o wyróżnianie się. Niby
normalne, ale w gdańskim kawodajnym światku wcale nieczęste. Retro odstaje na
duży plus. Sęk w tym, że można zrobić tutaj jeszcze więcej, na przykład nie podpierać
się przemysłowymi syropami w napojach (herbatach), które deklaratywnie mają być
bardzo eko i slow. Dlaczego malinowa herbata w Retro nie ma malin, ma za to
syrop Rioba (albo Paola), w którym malin jak na lekarstwo? Przecież nic
prostszego jak tylko zagotować maliny i mieć bardzo swojski prawdziwy syrop. No
właśnie, czasami w przypadku Retra miewamy problem z nadmiarem słów: Retro
wygłasza ich sporo, sęk w tym, że nie zawsze kryje się za nimi prawdziwy
desygnat. Ale to zawsze można nadrobić, zwłaszcza gdy – mamy nadzieję – na
horyzoncie widać dobre chęci.
Bywa jednak i tak, że troska w
połączeniu z rozbuchaną ambicją okazuje się obciążeniem.
Bo rozumiemy ambicję także jako nieustającą
wolę poprawy, trochę takiej rzeczowej dyskusji z własną ofertą, w tym także jako
refleksyjną postawę wobec własnej ambicji (sic!). Bo ambicja czasami bywa
ślepa: odurza koniecznością zarabiania piątek/szóstek do dzienniczka i
zapomina, że ktoś wokół patrzy i coś sobie myśli. I wcale niekoniecznie
superlatywnie. Dostrzegamy przerost tej ambicji choćby w atmosferze lokalu.
Jest ładnie, bardzo profesjonalnie, usłużne dziewczęta miłe, życzliwe, jakoś
tak bardziej przejęte i zorientowane w miejscowych smakołykach. Próżno tego
szukać w Pikawie. Wyczuwalne jest jednak jakieś napięcie, czujemy zbyt dużo
teatru i chłodnej konwencji. Zupełnie jakby niepostrzeżenie rozpylali w
powietrzu pavulon. Chciałoby się trochę odpompować tego zadęcia i powyciągać
kołki z różnych części ciała. Powtórzmy: jest miło, ale aż prosi się o więcej
luzu, jakąś bezpretensjonalność, nawet jakąś wpadkę, która zdarłaby trochę
pudru. Nawet gdyby założyć, że targetem lokalu są panie w okolicach
czterdziestki, to i tak nabożno-skupiona atmosfera jest wizerunkowym strzałem w
stopę. Co oczywiste, pojawienie się właścicieli nie zdejmuje tego napięcia,
przeciwnie, ono jest i tańczy dla nas. Czyżby jakiś subtelny owner-terror? Nie rozumiemy.
Przekuwamy zarzut w postulat:
niech Retro nabierze trochę dystansu do siebie, niech zdarza mu się puszczać
oko do gości i do siebie samego. Kawiarnia nie ma być salonem gorseciarskim,
nawet jeśli operuje retro-wystrojem. Z kijem w gardle żadna kawa nie posmakuje,
nawet ta od Tima Wendelboe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz