Cafe Kamienica, Gdańsk, ul. Mariacka
szybkie refleksje
Kamienicę znam od dawna, właściwie od samego jej początku.
Zawsze nadrabiała lokalizacją, bo faktycznie znajduje się w uroczym i
wyjątkowym miejscu. Poza sezonem ulica Mariacka nie należy do gęsto
odwiedzanych, w październiku kawiarnia wpada zatem zapewne w jesienno-zimowy
dół. Latem kawiarniany ogródek, przy sprzyjającej pogodzie, tłumnie odwiedzany jest przez turystów. W okresie jesienno-zimowym kawiarnia świeci pustkami.
Pięknie wypada kawiarniany ogródek. I ten na samym
przedprożu, i ten czysto sezonowy, wychodzący na uliczkę. W sezonie z pewnością
najładniejsza miejscówka w Gdańsku. I to właściwie jedyne bezdyskusyjne plusy
Kamienicy. Wnętrze lokalu jest bowiem dość dziwaczne, sprawia wrażenie
skleconego naprędce, chaotycznego i stylistycznie nieposkładanego. Niby trochę
na staro, trochę rustykalnie, a mocno nijak. Tak to wypada, gdy zaufać, że
wstawienie kilku staro wyglądających sof zbuduje atmosferę wiekowego wnętrza.
Dziwaczne gipsowo-złocone rzeźby na ścianach: trochę jak z kartoteki koszmarów
rodziny Versace.
Największą (i najbardziej irytującą) bolączką Kamienicy był zawsze
słaby smak. Desery i ciasta nie zachwycały, szybko ulatywały z pamięci. Kawa:
od zawsze lavazza, zawsze w najbardziej nikczemnych gatunkach ziaren. Wcześniej
– przez lata - wyciskana z firmowego automatu drażniła bezpłciowością i mocą
zbożówki. Dzisiaj (i już od kilku lat) męczy nadmierną koncentracją robusty,
która w filiżance rozpycha się koniakowo-ziemistym brakiem manier. Można wypić
filiżankę, ale na jednej poprzestać, bo odezwą się trzewia. Można napić się
wody, ale to średni pomysł na dopełnienie ładnego widoku ze stolika czymś
smacznym.
Są ciasta. Tym ciekawiej, że na swojej stronie internetowej
Kamienica przekonuje, że ma „the best cakes in town”. Szlachectwo zobowiązuje:
takie niewątpliwie buńczuczne autocharakterystyki zawsze dodatkowo motywują do
testów.
Jest i szarlotka, ciastko-klasyk. I zawsze dylemat: czy
wziąć szarlotkę w pełnej wersji (b.śmietana/lody, podgrzana) czy solo. Czy samo
ciastko, pozbawione przenudnych dopełniaczy, obroni się na talerzyku? Miła pani
kelnerka sugeruje, że ciastko jest na tyle dobre, że da radę w pojedynkę. A
zatem przed jabłecznikiem zadanie trudniejsze.
Niestety szarlotka w Kamienicy nie zapadnie w pamięci. Albo
inaczej, zostanie zapamiętana, ale jako jeden z cukierniczych dziwolągów,
zarówno w sensie smaku, jak i sposobu podania. Ciastko usadowione zostało na
małym białym talerzyku, uprzednio mocno pogryzdanym przemysłowym quasi-czekoladowym
sosem z plastikowej butli, na wierzchu zaś przeprószone słodkim kakao do picia.
Dziwaczne zestawienie: jabłkowe ciasto i jakieś koślawe próby wsadzenia go w
kakaowe ramki. Obok – klasycznie – kleks z mocno zjełczałej, sądząc po zapachu, bitej śmietany, która zapewne przedrzemała w swoim syfonku z nierdzewki co
najmniej o noc za długo. Plus za zracjonalizowane gospodarowanie zasobami w
kuchni: nic nie może się zmarnować (sic!). Samo ciastko jednak okazuje się
kiepskim wojownikiem: nie obroniłoby się nawet przy wsparciu (świeżego)
śmietanowo-lodowego batalionu. Jest przeraźliwie niesmaczne. Szarlotka w
Kamienicy zbudowana na postumencie z jałowego biszkoptu, przeciągnięta jaskrawoczerwoną
frużeliną – nieudaną odpowiedzią przemysłu chemicznego na dżem truskawkowy,
wypełniona mdłym zbiorowiskiem jabłek ustrukturyzowanych mąką ziemniaczaną, okazała
się ciastkiem przeperfumowanym i kulinarnie niepokojącym. Niepokojącym żołądek. Nawet cynamon w tym towarzystwie
przybrał taką apteczno-drogeryjną nutę: fakt, że nie było go zbyt wiele, bo
przecież został zastąpiony słodkim kakao (tak, szarlotka nim właśnie została posypana, na domiar złego tależ obficie udekorowany zoststał sosem czekolado-podobnym). Mam też wrażenie, że ciastko w
ogóle nie zostało potraktowane cynamonem, bo jego funkcję przejął jakiś
cynamonowy sos (aromat identyczny z naturalnym), którego dumny ze swego sprytu cukiernik dodał do
wierzchniej warstwy ciasta.
Fot. Cafe Brzytfa |
Szarlotka w Kamienicy to świetny przykład, że często lepiej
pozostać przy wodzie, nawet przy filiżance męczącej kawy i pocieszyć oko
widokiem ze stolika. W Kamienicy najbezpieczniej zatem oddać się
niskokalorycznej konsumpcji pięknych obrazków z zewnątrz
P.S. Okazuje się, że ciasta w Kamienicy pochodzą z cukierni
T.Deker. Brak o tym jakiejkolwiek wzmianki w kawiarnianej karcie. To dość
osobliwa cukiernia, która swój przemysłowy charakter próbuje maskować okołofrancusko-rzemieślniczą
stylistyką, nie szczędząc przy tym buduarowych ostrych różów (?). Wyroby T.Dekera
to temat na osobny wpis, osobiście uważam, że nie istnieją żadne powody, dla
których byłoby warto je umieszczać w ofercie odrębnych kawiarnianych bytów.
Niech sobie będą cukiernicze punkty T.Dekera w kilku trójmiejskich centrach
handlowych, ale budowanie na tym asortymencie własnej karty ciast nie przyczyni
się do budowy dobrej marki kawiarni. Uczciwość nakazywałaby ponadto, aby
umieszczać w karcie informację o pochodzeniu wypieków. Jeżeli Cafe Kamienica
zamierzałaby przypisywać sobie produkcję tych ciast, albo co najmniej rozsnuwać
nad kwestią ich pochodzenia mgłę handlowej tajemnicy, warto w pierwszej
kolejności zadbać o dobrą jakość.
Ta niestety mocno szwankuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz