Trzecia wizyta w Małej Czarnej (Gdańsk, ul. Węglarska)
Trzecia wizyta zobowiązuje.
Jakiekolwiek słabości nie znajdą już żadnej taryfy ulgowej.
Nie siedzimy jak zwykle przy
oknie, ale bardziej w głębi sali i dopada nas wszechogarniająca kolorystyczna szarość
tego miejsca. Wszystko jest szarobure: podłogi tapicerki, stoliki, sufit, lampy.
Poziome, srebrne lustra na ścianach podkręcają wrażenie tej szarości. Wrażenia
nie poprawiają różowe rzuciki tu i ówdzie. Jesteśmy skazani na natarczywą
obecność zwierciadeł, kręci się w głowach.
I po tych trzech razach w Małej Czarnej (dalej MC) możemy stwierdzić jednoznacznie: w MC obowiązują fatalne standardy jakości. W witrynce chłodniczej znaleźliśmy między innymi:
Fot. Cafe Brzytfa |
I po tych trzech razach w Małej Czarnej (dalej MC) możemy stwierdzić jednoznacznie: w MC obowiązują fatalne standardy jakości. W witrynce chłodniczej znaleźliśmy między innymi:
- na oko – sernik tak stary, że
nie powinien być absolutnie proponowany klientom, nawet w ramach tzw.
poczęstunku. Był zżółknięty, zeschnięty i popękany ze starości. Wyglądem
przypominał kawałek żółtego sera. Mimo wszystko pani była gotowa go sprzedać, a
nawet polecała (9,5 zł za kawałek!).
- skrawki szarlotki; choć
wystawione, co jak rozumiemy oznacza, że ciastko jest w ofercie, to sama barmanka/kelnerka
przyznała, że nie da się już chyba nic z nich wykroić;
- wreszcie pojawiła się pavlova,
ale gdzież podziały się świeże owoce? Gdzie jagody, maliny? Obecność kilku, jak
mniemamy, podfermentowanych ziarenek granata w miseczce sugeruje, że to jest
właśnie dodatek do tego deseru
Fot. Cafe Brzytfa |
Fot. Cafe Brzytfa |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz