poniedziałek, 20 czerwca 2016

Umam. Korekta





Umam. Korekta.

Jakiś czas temu założyłem, że Brzytfa powinna aplikować sobie sesje autorefleksji, w końcu nie ma tylko ciąć, ale też spoglądać, czy przypadkiem nie wycięła za dużo, trochę pospiesznie czy przez pomyłkę. Faktycznie, jest jedna recenzja, którą skorygować trzeba i wypada, ba, ona wręcz krzyczy, żeby wyrwać jej kilka piór z mądralińskiego ogona. Jest nieco  niesprawiedliwa, a przede wszystkim – okazała się zupełnie niezgodna z moją zwyczajową praktyką. Nie można przecież zaglądać, kupować i jeść ze smakiem, a na blogu – trzymać krytyczny dystans.
Winien jestem zatem słowo, dwa może, wytłumaczenia.
Nie do końca zrozumiałem koncept Umamu, odmienny od tego, który wydawał mi się cukierniczo idealny (Gesslerowski Słodki). Umam cukiernia i Umam kawiarnia to zupełnie różne światy, zwykle godzę je w ten sposób, że ciasteczka zabieram na wynos). I wtedy zostaje sam produkt, a on broni się, bardzo się broni. Mogę podtrzymać słabości Umamu jako kawiarni, ale to nie jest najważniejszy modus jego działalności. Umam to ciastka, a one dają sporo przyjemności.
Jestem stanowczo przekonany, że dzisiaj w słodkim Gdańsku nie da się znaleźć nic lepszego. Żadne ciastka gdziekolwiek nie wytrzymują porównania z tymi Umamowymi. W małym lokalnym światku rzemieślniczych cukierni Umam nie ma konkurencji. Le Delice, który zimą wypełnił lukę po Konfiturze/Melanżu na Partyzantów, a w maju rozpączkował się na Piwnej, zasługuje na uwagę, chyba najbardziej w formie zbliża się do słodyczy z Hemara. Le Delice ma na pewno większe ambicje kawiarniane, ale jest niespójny, estetycznie pokręcony, czasem wręcz tandetny. Robi też sympatyczne strudle, nie wiem jednak, czy nie mają trochę problemów z regularnym zbytem, bo zdarzają się ciasteczka, które upływ czasu rozdziewiczył ze świeżości.
Jest owszem Notociacho we Wrzeszczu, cukierenka w stylu domowym, trochę nieprzewidywalna, lepsza, gorsza, czasem dziwaczna, za dużo mąki, za dużo.

Umam gra w innej lidze.

Nawiasem mówiąc, niedawno w Starym Maneżu odbyła się słodka edycja cyklicznej imprezy „Smakuj Trójmiasto”. I było zaskakująco mało pokus, sporo natomiast kuriozalnych kwiatków typu oblatywacze wszystkich krajowych gastrofestów Otomańska pokusa czy cukiernia Ambasador z Pruszkowa – bardzo lokalnie i trójmiejsko, po prostu smakuj Trójmiasto. Albo - jeszcze bardziej zadęci restauracyjni deseranci ze swoimi tatarami z arbuza i pudrami z musztardy (niestety nie pamiętam nazwy, ale nie, nie był to Erik Holme z Pomerańczy). Ale jakże to fascynujące: kulinarny dyskurs/bełkot (niepotrzebne skreślić) stał się wskaźnikiem najwyższego gustu, na jego dźwięk wielu spadają Enki i otwierają się portfele. Kiedyś latali do suszarni, a teraz degustacyjne suwidy łechcą ich bezglutenowe mózgi.
Na samych targach niestety nie znalazłem nic bezwarunkowo ciekawego, zwykle ustawki typu: pieczenie to moje życie/prowadzę bloga/chciałabym mieć kawiarnię/może malutką cukiernię/w każdym bądź razie coś swojego/znajomym i rodzinie bardzo smakuje/etc. Bywało miło i ujmująco, ale czasami też za dużo piekarnika, za mało masła. Szkoda, że dla niektórych udział w targach był okazją dla upłynnienia towaru, który wkrótce wyszedłby sam, na własnych nibynóżkach. Muffin z Fajnych Bab ordynarnie stary, nie warto o nim pisać, kupić, wyrzucić, zapomnieć. W momencie, kiedy wydawało mi się, że Le Delice jest jedynym godnym uznania słodkim wystawcą, trafił mi się malinowo-czekoladowy mualem (sic!) wysuszony murzynek, zwietrzały, nie tylko bez smaku i polotu, kompletnie bez sensu, ale po osiem złotych.
I tylko żal, że człowiek nie był na tyle mądry, żeby szybko uciekać. Umam był tak blisko.

Jednak zatęskniłem. Wracam, będę wracał.

2 komentarze: