wtorek, 20 czerwca 2017

Kawa i Oliwa. Coffee Perk.








Kawa i Oliwa.
Coffee Perk, Gdańsk-Oliwa.

Kiedyś już ruszyłem ten temat. Przy okazji Delfina, który wtedy, dwa lata temu, na bezrybiej Oliwie udawał kawiarnię. Było wtedy nieszczególnie. Słabiutki Delfin, palarnia Fleming, Stary Rynek: ni to sklep, ni kawiarnia. Pałac Opatów z kawą ze stacji benzynowej sprzed dwudziestu lat za to za kilkanaście ziko i ogrem w kelnerskim kitlu. No i budy Cafelove tuż przed Katedrą: lody, gofry, frużeliny i kawa z Jury nieKrakowsko-Częstochowskiej.

A przecież – na pierwszy rzut oka – potencjał ta dzielnica chyba ma. Zjawiskowo ładnie, bywa tłoczno, jest pewna grupa lokalnej publiczności w słusznym kawiarniano-sanatoryjnym wieku. Ale coraz wyraźniej widać też ograniczenia, przez które Oliwa pewnie nigdy nie stanie się kawiarnianym eldorado.  O tym za chwilę.

Zawsze z przyjemnością zaglądam do Fleminga. Wypijam tam chętnie, może dlatego, że kawa jest mocniej upalona, a Fleming nie podpina się pod modę na jasne kwaśne ziarna. Może dlatego trójmiejscy kaworysze[1] niespecjalnie cenią oliwską palarnię. Ja to mam w dupie i cieszę się, że w F. palą swoje już od ładnych pięciu lat, niezapatrzeni jak sroki w berlińskie gnaty. I cały czas się dziwię, jak to jest, że tak trudno znaleźć w trójmiejskich kawodajniach kawę upaloną w gdańskiej Oliwie. Lepiej uprawiać nordycką ruletkę i licytować się na te Elefanty, Auduny i Bonanzy.
Tyle że Fleming to oczywiście nie kawiarnia. Tam można przysiąść, łyknąć i wiać. Lubię i szanuję, ale nie oceniam w kategoriach kawiarnianych.
Ten oliwski obrazek zaczyna się szczęśliwie różnicować.
Rok temu objawił się Coffee Perk.
Poczekałem, aż miną chóry pochwalne pierwszych miesięcy. Były laudacje, wypisywane na fejsie, pewnie na stojąco, być może w przedejakulacyjnych drgawkach. Gromko chwalono, zwłaszcza przed oficjalnym otwarciem. Potężny handikap, wszystko w lepkiej glorii głupawego sitkomu, który miał być dla Perka mitem założycielskim.
Czekałem i ostrzyłem noże.
Tymczasem Perk okazał się sympatyczną kawiarnią. Pierwszą prawdziwą w Oliwie. Zdziwienie, bo Friendsowy lukier okazał się wcale nie taki małpiosłodki, co więcej – łatwo daje się go zdjąć, nie klei się i nie brudzi rąk. Znacznie subtelniejszy niż sądziłem. Ba, tę kawiarnię da się odczytać zupełnie niezależnie od tych wszystkich cytatów i migających obrazków. One nie są wcale natrętne. Pewnie, gdybym orientował się w tej estetyce, znajdowałbym tych nawiązań znacznie więcej, a tak – z pozycji ignoranta – szczęśliwie nie czuję się przytłoczony. Perk ma przyjemny ogródek, już zupełnie wolny od serialowych skojarzeń, ma ładny widok z okna, na sam park. Sam wystrój z gatunku bezpiecznych i wygodnych, siedziska dostatecznie miękkie, do posiedzenia.
Perk to dla mnie pierwsze miejsce w Oliwie, które skusiło smakiem, pierwsze, o którym mogę pomyśleć, że jakoś uwodzi, nęci łakociami. Kilka razy piłem i jadłem. Byłem zadowolony. Pan Włoch wyciskał fajne espresso z ziarenek Illy, które smakowały mi jak nigdzie indziej. Ciasta mają chlubną domową manierę, czasami nawet zbyt nieformalną: szarlotka na oko wypada trochę za karłowato, z jabłeczną kreską zaledwie między dwoma cienkimi plackami.

To jednak szerszy problem: trójmiejskie szarlotki to zwykle rozbrajająco bezbronne knoty, bez charakteru, bez atutów, porzucone przez właścicieli na pastwę wszystkożernych gości (#szarlotkiezlodamy). Albo zwykłe oszustki, zwodniczo ukryte w ciemnych lodówkach i kończące striptizem z jabłecznej masy z Biedry. W każdym przypadku desperacko potrzebujące sztafażu temperatury i osławionych dodatków. Inaczej trudno przełknąć tę goliznę, a i tak stanie najwyżej karagenowi z tej ubitej śmietany.
W Perku próbowałem kilku różnych serników i bezowej konstrukcji z galaretką malinową, wszystkie wypadły pozytywnie. Ten wypiek malinowy z kolei mógłby śmiało podyskutować z Umamowskim Paris-Brestem, tym w owocowej wariacji. I wcale nie musiałby się wspomagać żadnymi erystycznymi dopalaczami.
Perka polubiłem zatem, chociaż zupełnie się o to nie posądzałem. Tak sobie tylko myślę, że mogliby przestać okraszać te swoje lemoniady i mrożone herbaty perfumowanymi gotowcami-koncentratami. Byłoby i taniej, i na pewno smaczniej.

Dobrze, że Perk pojawił się w Oliwie. Kawiarnia zbudowana na – dla mnie – dość pretensjonalnym fundamencie, okazała się całkiem bezpretensjonalna. To znaczy - pozostawiła istotny margines swobody. Serialowy koncept - zakładam, że świadomie - nie został domknięty, pozostało trochę luzu dla nieFriendsofilów. Nie muszę lubić tego serialu, ale Perk mnie nie wyklucza, szanuję i doceniam.
Przed Perkiem jednak żywot niełatwy i niepewny. Rok temu dostali potężną premię na start.. Życząc Perkowi jak najlepiej, obawiam się niestety, że najlepszy okres mają już za sobą. W sumie to przygnębiające: prowadzić biznes, który wystrzelił gromko na samym początku, a potem spada z wysokiego pułapu czy wręcz łapie zadyszkę. Taka smutna logika Oliwy: ludzie pojawiają się falami, czasami są, czasem nie, a ławka stałych gości może okazać się zbyt krótka. Oliwa nie jest zamożnym osiedlem mieszkaniowym. To nie Garnizon, który wyżywi wielu gastrograczy.  Tutaj rynek szybko się rozcieńcza.
Możesz się naszarpać, a i tak przegrasz z frużeliną z Cafelove.





[1] Pozwalam sobie na mały słowotwór. Kaworysz – kawowy nuworysz. Dla mnie trafny. Wczoraj neska 3w1 (Stary, znowu kawa? Chcesz mnie wykończyć, ja już jestem po jednej), dzisiaj ortodoks, który nigdy nie poda amerikano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz