wtorek, 20 czerwca 2017

Nowa kawa. Czyli bardzo mało o Kawiarni Tutaj, a znacznie więcej o nowej kawie.








Nowa kawa.
Czyli bardzo mało o Kawiarni Tutaj, a znacznie więcej o nowej kawie.

Zupełnie niedaleko oliwskiego Perka, dosłownie naprzeciw piekarnio-cukierni Stary Rynek, rozlokował się jeszcze nowszy kawotwór. Kawiarnia Tutaj. Nowe miejsce: aeropresy, chemeksy, dripy. Alternatywa znalazła wreszcie swoja przystań w Oliwie. Wreszcie prawdziwe miejsce dla kawoszy. Ulga.
Zaglądam do środka. Mnie osobiście odrzuca. Naturalnie, że surowo, że szarości, że twarde stołki odcisną wzorki na dupsku. Ściana z cegły. Popłuczynki po Drukarni, jakaś utopia Berlina w Oliwie. Alternatywny fantazmat wylądował wreszcie na oliwskiej ziemi.
W tego typu kawiarniach zawsze niezmiennie uderza mnie jedno: nie czuję tu ani kawy ani jedzenia. Nie ma śladu łakoci. W powietrzu wisi kompletny brak apetytu. Wszystko wysuszone, wytrawione minimalistycznym kwasem, wyprute z ozdobników, prawie martwe. Naturalnie, dla porządku, są jakieś pojedyncze ciasta, z zaprzyjaźnionej firmy kateringowej. Koniecznie w słoju przy kasie jakieś ziarniste biskwity, tak wypada. I kawa. Już nawet nie autonomiczna, pełnoprawna uczestniczka, ale główny i jedyny motyw tej kawiarni. W dupie z klimatem czy wygodami. Kawa jest najważniejsza, na takie zajebiste ziarno przecież przyjdą wszyscy, jak tylko się dowiedzą.
To smutne i złudne myślenie o kawiarnianym biznesie. Nie napiszę więcej o tej kawiarni. Za to o szerszym fenomenie owszem.

Generalnie to obecnie topowy gatunek. Dla mnie to kawiarnie anorektyczne. Z upartym sado-masochistycznym zadęciem: wlewajcie w trzewia te kwasy i jęczcie z rozkoszy. Nie zadawajcie pytań. Albo: zadawajcie tylko te, które wolno. Nie dodawajcie wody ani cukru, nie wolno. Nie wyczujecie tego co powinniście. Macie rozpoznawać i nazywać, pamiętać. Nie wolno zapominać. Pamiętajcie o regionach i profilach. O tych wszystkich obróbkach, myciach i niemyciach. To nic, że kwaśne. To dobrze, że kwaśne. Szlachectwo jest kwaśne. Ale czujesz ten jaśmin? Tylko nie słódź, bo nie poczujesz.

To jest terror nieustannej pracy nad sobą. Veblenowską ostentacyjną konsumpcję zastępuje dziś ostentacyjna praca, o której trzeba głośno wrzeszczeć na insta: zrobiłem półmaraton; wyjebałem się na rowerze na triathlonie, ale biegnę dalej; w sumie to już polubiliśmy się z tym młodym jęczmieniem; ostatnio zrobiłem sobie wlew doodbytniczy z czystka, mega; kupiłeś już tę wyciskarkę niskoobrotową? I oczywiście: piję chemeksa, naprawdę mi smakuje, zobacz, zdjęcia już wrzuciłam na fejsa. Nawet w wolnej chwili – przy kawie – robię coś dla siebie, żeby być lepszym. Ćwicz cały czas, jak najwięcej! – przyklasnąłby dr Mateusz G., guru polskiej inteligencji zapracowanej.

I te nowofalowe kawiarnie to właśnie malutkie areny do pracy nad sobą, nawet/zwłaszcza przy kawie. Kawa wykroczyła poza sferę czystej przyjemności. Przekształciła się w tresurę do tej kawy właściwej: legalnej, prawilnej, w blasku aureoli wiedzowładnych kawowych kołczów. Ucz się kawy, ziaren, regionów. Gardź niewyuczonymi, którzy żłopią włoszczyznę, których nie olśniła jeszcze trzecia/czarta fala. Bo kawy nie można już po prostu pić. Kawy trzeba się uczyć, kawę trzeba trenować. Nie smakuje? Próbuj dalej, wkrótce pójdzie. Musisz polubić, to przecież najlepsza kawa w Trójmieście.

Naturalnie, kawiarnie były zawsze miejscami pracy, nie tylko relaksu. Tyle że ta praca pochodziła z zewnątrz; przynosiło się ją ze sobą do lokalu, a kawa i miejscówka tworzyły sprzyjającą okoliczność, aby z zadaniem uporać się najskuteczniej i najprzyjemniej. Dzisiaj, gdy zadaniem staje się sama kawa, praca stała się nieuchronna i immanentna. Zwyczajnie, czeka już w kawiarni. Tej nowofalowej oczywiście.

Przy okazji: kawa miała się wyzwolić. Nabrać wreszcie właściwej ważności. Zdobyć autonomię pełną i bezwarunkową. Tymczasem stała się elementem systemu, została wprzęgnięta w całe skomplikowane społeczne instrumentarium. Wyznawcy nowej kawy, sami niechętni korporacjom, mimochodem stworzyli korporację: z precyzyjnym rozpisem ról, pozycji, funkcji, sklasyfikowanym systemem norm, narzędzi, hierarchii i wykluczeń. Karier, awansów i upadków.
Nie udała się ta emancypacja.

Przemiana, jaka w ostatnich kilku latach dokonała się w rozumieniu kawy jest okrutna. Kawa zdryfowała z lekkodusznej przyjemności w stronę specjalistycznej aktywności. Błyskawicznie obudowuje się procedurami, regułami, kodyfikacjami. Przez długie dekady tak działo się z winem: istniało wino intelektualne, obwarowane nakazami i zakazami, w którym cały rytuał picia i wyboru butelki sprzęgnięty był z rozbudowana i skomplikowaną wiedzą o winie (enologią).
Z grubsza, w radykalnym uproszczeniu:  jakieś dziesięć/naście lat temu wino zaczęło się intensywnie demokratyzować, butelki stały się zdecydowanie tańsze i łatwiej dostępne, ludzie ruszyli do dyskontów, marketów, na warsztaty winiarskie i urlopowo – do winnic.
I nagle, całkiem niedawno, skok w bok. Nastąpił w jakiejś szczątkowej formie Ortegiański bunt mas: odkryto kawę. I to tam przelała się energia i resentyment symbolicznie ciemiężonych jednostek, które tak bardzo pragnęły uznania, zauważenia, znaczenia. Tak bardzo chciały stać się ekspertami i koneserami. Wino było za trudne i konserwatywne: role były już przydzielone, reguły już zdefiniowane. Kawa była idealna: kompletna terra incognita. Czekała na swoich kapłanów, brodatych magów i ich naskórne rysunki, święte kielichy syfonów, czasze chemeksów, mistyczne tablice temperatur i czasów ekstrakcji.
Dzisiaj kawowa rewolucja zepchnęła wino do lamusa. Przy okazji wykluł się kolejny analogiczny gastrotrend: kraftowe piwa. A wino wciąż pikuje w hierarchii ważności. To przecież jeden z gdyńskich baristów ma być posiadaczem prawdopodobnie najbardziej rozwiniętego zmysłu węchu w Trójmieście, nie żadni sommelierzy, enofile czy niszowi perfumoholicy.

Ciekawe pozostaje naturalnie, jak bardzo tę nową kawę ciągnie do wina, jak chętnie operuje się porównaniami typu: kawa jest jak wino. Albo: kawa jest jeszcze bardziej skomplikowana od wina, ma więcej smaków i aromatów. Zwykle to są ślepo powtarzane zaklęcia, bo pojęcie o winie wyczerpuje się na winie porzeczkowym cioci Teresy, względnie – level pro – na tygodniu portugalskim w Biedrze. Nowocześni kawomani mają jeszcze jeden fundamentalny problem: muszą przepracować kompleks winnicy, w której wszystko dzieje się przecież tu i teraz. Dzisiejsi kapłani kawy wieszają objawione tryptyki z profilami smakowymi ziaren czy okresami zbiorów w poszczególnych plantacjach. To naprawdę niezwykłe, jak bardzo chcą stworzyć wrażenie, że ich kawa jest produktem lokalnym. Oni mają podgląd na zbiory, właściwie to te zbiory non stop obserwują. Stoją i patrzą, doradzają, pomagają. Zawsze mogą zareagować i podpowiedzieć. W każdej chwili mogą wyjść na tyły kawiarni i wrócić z pełnym wiaderkiem. Publiczność przy barze wyje z zachwytu: to będzie naprawdę wyjątkowy rocznik.

Może i kawa jest trzeciej fali, dla mnie może być nawet piątej czy szóstej. Ale w sensie luźnej  kawowej przyjemności to niestety trzeciorzęd. I jeśli ta nowa kawa miała dać wolność, to ja wybieram wolność. Wolność od trzeciej fali.


1 komentarz: