poniedziałek, 16 marca 2015

Dwie Zmiany, Sopot, Monciak










Dwie Zmiany, Sopot, Monciak


Koniecznie, natychmiast po wizycie w Otwartej, wypada przyjrzeć się innemu miejscu, w którym kawa mocno nasączona kulturą, a knajpa bierze na siebie rolę trochę galerii, trochę społeczno-towarzyskiej agory, trochę oddolnego ośrodka kulturalnej animacji. Dwie Zmiany w Sopocie.
To jest absolutny mus, żeby oba miejsca porównać. Pójdźcie i patrzcie, wyciągajcie wnioski. Bardzo pouczająca rozrywka, ale i nauczka, jak to szumne manifesty odejmują zamiast dodawać, bo mówienie o czymś wcale tego nie tworzy. Przeciwnie, raczej zagłusza, a bywa niestety także, i to jest przypadek Otwartej, że wystawia na śmieszność.

Jakiś czas temu, przypatrując się sopockim kawiarniom, stwierdziłem, że fortuna w Sopocie kawą się nie toczy. Nieciekawie, bezpłciowo i plastikowo. Dużo miejsc, ale takich dla lansiarzy z Kościerzyny (nie o to, że mam coś przeciwko GKS, ot, taka kategoria umowna), którzy przechadzają się w łikendy na Monciaku, a potem szczytują tym na swoich fejsach i instach. Wejść, wypić latte, pokąpać się w sopockiej glorii, ubogacić się i wracać. Ciekawsze punkty pod naporem komercyjnej gastroszmiry zmuszone były wybierać żywot marginesowy, na uboczu, choć i tu zdarzały się dziwolągi, którym na tym bocznym torze trochę się stęchło (np. Cafe Kultura, ale też i w jakimś stopniu skostniały Zaścianek czy standeciały Młody Bajron).

Ale coś pękło.
Pojawiły się Dwie Zmiany. I to przy samym Monciaku.

Dwie Zmiany niczego nie deklarują. Na ścianie nie musi wisieć żadna neonowa misja z wielkim słowami, bo taką misję robi sama ściana. Surowa, dostojna, niemalże megalityczna, ceglana, niezwykle zdobnicza, choć minimalistyczna. Czasami upstrzona jakimiś wystawianymi obrazkami, ale zwykle niezakłócona, dekorowana jedynie pojedynczymi lampkami w peerelowskich szklanych kloszach. Ale to nie są Szklane Klosze, to po prostu zwykłe peerelowskie abażurki, nostalgiczne i ładne, taki efektowny retro-wyłom z wszechobecnej mody wieszania gołych żarówek. Nie, w DZ nie ma cienia depresji pani Sylwii P.

Bo miejsce jest jasne i energetyczne. Ta energia jest zaraźliwa, ona udziela się od razu po wejściu do drewnianej klatki schodowej. I nie mija.

Obserwowanie przez Brzytfę lokali zawsze wiąże się z próbą uchwycenia sensu miejsca, takim trochę fenomenologicznym poszukiwaniem jego istoty, esencji, której uchwycenie pozwala na skonstruowanie opowieści. Naturalnie, różne mogą być lejtmotywy analizowanych kawiarń: od brzydoty, niechlujstwa, ubóstwa intelektualnego właścicieli po troskę o kawę, smaki czy niepowtarzalny wystrój.

W Dwóch Zmianach chodzi o wolność.

To jest dojmujące uczucie, niezaprzeczalne i nieusuwalne. Autentyczne i niezapośredniczone. Nie wystarczy powiedzieć, że to miejsce bez zadęcia, na luzie, bezpretensjonalne. To coś więcej, to wrażenie czystej wolności, choć to przecież tylko lokal, gastronomiczny nawet, wycinek przestrzeni przez kogoś już zdefiniowany, wydzielony na czyichś określonych warunkach.

Tym bardziej ta wolność może jawić się paradoksalnie.
A jednak wcale nie. Dwie Zmiany zupełnie nie manipulują. Nie oferują kuszącego towaru, który kontraktowo nabywam, pławię się, płacę, wychodzę. Bo nawet jakoś niespecjalnie czuję się klientem, nikt nie ciska we mnie karty od razu po wejściu (w ogóle nie ma tu kart), nikt nie startuje z pytaniami o zamówienia czy domówienia. Mogę zamówić, ale mogę też posiedzieć zupełnie niekomercyjnie, popatrzeć, poprzyglądać się. Ale to nie tak, że Dwie są anarchiczne, że jest chaos, samowolka czy coś tam. Przeciwnie, istnieją tutaj reguły. To efekt trochę utopijnej mgławicowej umowy społecznej, wynikającej z troski o wzajemny komfort i jak najlepsze towarzyskie współistnienie. I zasady, na których to miejsce jest ufundowane, choć nigdzie nie wyłuszczone, są, trwają, mają się w najlepsze, a gościom udzielają się automatycznie. Dwie Zmiany mają w sobie zatem coś wspólnotowego. To nie jest lokal, w którym oddzielamy się od innych. Mam raczej organicystyczne wrażenie jakiejś wspólnej całości.
To są rzeczy, o których nie śniło się knajpom. Ale jednak zdarzają się.

Ale przyznajmy, Dwie Zmiany nie są miejscem łatwym. To bynajmniej nie zarzut, raczej poważny komplement. Stylistyka jest wyrazista, intensywna, nowoczesna, z wielkim ukłonem dla niedalekiej przeszłości, lekko nostalgiczna. Dowcipna, ze swadą przeskakująca konwencje, mieszająca style, cytująca i recyklingująca. To nie jest wnętrze spod projektanckiej igły, z zamawianych materiałów, pachnące fabryką, wyprane zanim jeszcze zdążyło się zabrudzić.

Mam wielki szacunek dla miejsc, które sięgają po stare przedmioty, oprawiając je w nowe konteksty, wyposażając je w świeże znaczenia, subtelnie i niesubtelnie nadając im nowe materialne biografie. Lubię stare stoliki, lubię krzesła w stylu każdydziadzinnejtorby. W DZ te powynajdowane elementy zostały złożone w spójną całość, która cieszy i bawi, ale może, co naturalne, też odpychać. To bardzo ciekawe doświadczenie: siedzieć w DZ np. w niedzielę i obserwować tych/te, którzy/które zapędzą się do środka i pospiesznie wyjdą. Taki obrazek: dwie panie, w okolicach siedemdziesiątki, z tzw. permanentnym nakryciem głowy: to ma być kawiarnia? Z takimi stołami? Jak stołówa, daj spokój.
Silnie zarysowana tożsamość, nie trzeba żadnych gejtkiperów, pogratulować.

Są miejsca, w których można uczepić się zdechłego ciastka. Albo smolistej niewyszukanej kawy, którą robuścianą muskulaturą tuszuje braki w obyciu i arabicznej elegancji. Przyznam, że bywają lokale, które swoim klimatem byłyby w stanie zamaskować luki w kulinarnej propozycji. Ale to nie przypadek Dwóch Zmian. Kawa jest dobra, to mieszanka Oliwska z Palarni Flemming z Oliwy, dobre ziarno, z niedaleka. Przy tym, co odznaczam z ulgą, kawowa oferta jest uproszczona (co nie znaczy, że zwulgaryzowana!), kawa zaś nie staje się złotym cielcem, a jedynie narzędziem, dobrej jakości spoiwem klubokawiarnianych kontaktów społecznych. I nie ma tu italofilskiej emfazy, z jej makjatami, doppjami, affogatami czy konpannami. Jest prosto i czysto. I nie ma też – i oby tak zostało – obsesji na punkcie tzw. alternatyw, tej specyficznej hipsterskiej fobii, w myśl której espresso obrócono w gluten, a nad kawą zaczęto odprawiać chemeksowe egzorcyzmy. Słuszne są też kejki. W końcu to mastbejki (Must Bake).

Czuję, że nie muszę już pisać o tym, że w Zmianach zadziało się i dzieje kulturalnie: są wystawy (kawiarnia połączona jest z obszerną częścią galeryjną), warsztaty, koncerty. Bo jeżeli Dwie Zmiany są o wolności, w co wierzę, to jest i mnóstwo przestrzeni dla twórczości. I nie trzeba o tym trąbić, puszczać w telewizorach, wypisywać na neonach. To się dzieje samo, spontanicznie i oddolnie, bez gipsu, pozłoty, koturnów. I nie trzeba do tego lemoniady jarmużowej.

W latach dziewięćdziesiątych w Brytanii narodziła się miejska inicjatywa Reclaim the Streets, w dowcipny i pomysłowy sposób sprzeciwiająca się zawłaszczaniu przestrzeni publicznej przez korporacje handlowe. Po dwudziestu latach, Dwie Zmiany wydają się takim kawałkiem odzyskanej przestrzeni, wyspą wyrwaną ze skomercjalizowanego Monciakowego gardła. To jest wielki paradoks, że coś takiego zdarzyło się na chyba najbardziej utowarowionej ulicy w Polsce, w dodatku w ultradrogim Sopocie.

Ale jest i działa. Cieszmy się.


1 komentarz: