niedziela, 19 kwietnia 2015

Mikroklimat, Gdynia










Mikroklimat, Gdynia, ul.Abrahama

Ktoś z branży powiedział kiedyś, że Gdynia to specyficzny i dość trudny rynek dla kawiarń: nie da się tylko na słodko, musi być słone żarcie, a do tego zawsze piwo. Przyznam że, gdy tylko znalazłem wzmiankę o Mikroklimacie, który, jak zadeklarowali na starcie właściciele, miał być właśnie tylko kawiarnią, bo takich typowych to w Gdyni brakuje, poczułem automatyczną sympatię. Lubię miejsca, które rzucają jakieś wyzwania zastanej rzeczywistości. A Mikroklimat chce coś zmieniać. I ma na to mocne papiery.

Mikroklimat jest małą fajną kawiarnią w centrum Gdyni. Taką z ciekawym nowoczesnym zacięciem, wielkomiejską estetycznie, ale duchem i klimatem udomowioną, swojską, w której właściciel po trzech miesiącach będzie pamiętać, że zamawiałeś amerikanę z przedłużonej ekstrakcji. Luźną i bezpretensjonalną. Można zastanawiać się nad minimalem białej ceglanej ściany, poczuć nostalgicznie we wnętrzu trochę jak z nordyckiego loftu. Bo fakt, jest i powietrznie, przestrzennie (choć to malutkie wnętrze), jasno, i trochę dizajnersko, i trochę recyklingowo. Trafiona muzyka: czillująca elektronika to o niebo lepszy wybór niż Basia Trzetrzelewska, na którą natknąłem się tu w styczniu.

Osobiście odnajduję jeszcze w klimacie wnętrza szczyptę postszkolnej nostalgii, taki wintydż lat osiemdziesiątych, kiedy po lekcjach można było pokonspirować w pustych klasowych ławkach. Chyba dobrze na Mikroklimaciej półce z książkami wyglądałby Niziurski, dużo Niziurskiego, choćby Awantury kosmiczne albo Szkolny lud, Okulla i ja.

Byłby sobie ten Mikroklimat taka miłą gdyńską miejscówką, I więcej pewnie nie napisałbym, ale zdarzają się tu dwie przedziwne i przefajne okoliczności, które ten zwykły lokalik wznoszą na wyższy poziom.

Po pierwsze, ustrojstwo z wodą z kranu. Cenię inicjatywę Piję wodę z kranu. Lubię kranówę, choć ta z Gdańska akurat nie jest najsmaczniejsza. W Gdyni smakuje lepiej. Tyle że nawet nie chodzi tu o propagowanie rozsądnego, ekonomicznego i ekologicznego rozwiązania. Mikroklimat ze swoim stolikiem specjalnie wydzielonym dla szklanek i karafek z kranówą zupełnie zmienia charakter wnętrza i znacznie poszerza pole działania gościom. Lokal zrzeka się części swoich uprawnień do sprawowania kontroli nad miejscem, udzielając szerokich pełnomocnictw swoim gościom: częstujcie się, chwytajcie szklanki, lejcie wodę z karafek, podchodźcie, czujcie się podczaszymi. Całkowicie zmienia się logika tego biznesu. Nie muszę kupować wody przy barze, sam jej sobie nalewam. Nie tylko, że nie płacę, ale w jakimś sensie staję się współgospodarzem tego miejsca. Kawiarniane DIY, a w zasadzie rewolucyjny mikroprzewrót, bo dostaję nie tylko wodę, ale przede wszystkim wolność.

I druga sprawa, o kapitalnym znaczeniu. Desery w słoikach. W Mikroklimacie podają deserki ukryte we wdzięcznych słoikach, zakręcone, z opcją na wynos. Same w sobie dobre, zjada się z radością. Nie to jest nawet najistotniejsze. Bo sama zabawa ze słoikiem już jest wystarczającym powodem, żeby spróbować.

Słoik jest popularnym gadżetem. W modnych miejscach podaje się w nich napoje, sałatki, itd. Tyle że nie o to chodzi w Mikroklimacie, a na pewno nie o szybkie wyróżnienie się sposobem serwowania. Słoik ma uzasadnienie głębsze, nie służy tylko jako naczynie. Jest odrębnym światem, a przy tym nasączonym tożsamością Mikroklimatu tak silnie jak to tylko możliwe. Gdyby jutro M. przechrzcił się na Cafe Słoik, nikt już nie byłby zdumiony.

Mikroklimaci deserek w szklanym naczyniu (jego zawartość) to gotowy wyrób. Został na miejscu zaprojektowany i wykonany, ale w momencie bycia wybranym deser w (z tym deserem) rozpoczyna nowy żywot. Nie jest już deserkiem Mikroklimatu. Staje się słoikiem czyimś. Znakiem i tworzywem czyjejś osobowości.

Warto zastanowić się nad samą interakcją z naczyniem/deserem. Słoik nie musi stać przede mną na talerzu, raczej trzymam go w ręku, jest poręczny i mobilny, od początku nasz kontakt jest bardziej serdeczny i intymny. Obracam w dłoni, jest przezroczysty, wszystko widać, oglądam z każdej strony. Pamiętam z czasów peerelowskiego dzieciństwa zabawę w sekrety: robiło się malutką kompozycję z czegoś ozdobnego, np. kwiatków, przykrywało kawałkiem szkła i zasypywało ziemią. I to uczucie, kiedy rozgarniając ziemię znajdowało się czyjś sekret albo po czasie wracało do któregoś z własnych. I tak samo odczytuję estetykę słoika w Mikroklimacie: zaglądanie, otwieranie, rozgarnianie, odkrywanie ingrediencji, ich proporcji i natężenia to ta sama przyjemność, odkurzona i przeżywana na nowo.

Słoik daje poczucie kontroli. Mam go na wyłączność, przy tym jest wolny od wpływów z zewnątrz. Słoik zakreśla granice, jest zamknięty dla innych, ale dla mnie nieustannie otwarty. Wydziela przestrzeń, nad którą tylko ja sprawuję rządy. Daje mi poczucie władzy i wolności. Po raz kolejny Mikroklimat oferuje mi bardzo rzadki towar: poczucie kontroli. I po raz kolejny, niemalże utopijnie, zaprasza do współtworzenia tego miejsca. Bo Mikroklimat wierzy, że lokal budują goście, dlatego warto zapewnić im zestaw pomysłowych narzędzi, aby tę kawiarnię mogli przykroić do własnych potrzeb.

Georg Simmel, którego Brzytfa chętnie cytuje, bo to wielki myśliciel był, zauważył, że istotą zjawiska zwanego modą jest pogodzenie dwóch wykluczających się potrzeb: uniformizacji (czyli upodobnienia się do innych) oraz ekspresji własnej indywidualności (czyli wyróżnienia się). Kultura konsumpcyjna dostarcza jednostkom gotowe produkty, z których mogą poskładać własne niepowtarzalne konstelacje. Słoik z Mikroklimatu jak najbardziej odnajduje się w tym współczesnym pejzażu: oto dokonuję wyboru spośród wielu dostępnych słoików, wybieram, otwieram, przyswajam i oswajam, identyfikuję się. To mój słoik. I mój świat.

Tak to deser wyemancypował się. Zindywidualizował i przestał być tylko deserem. Stał się zabawą, poszukiwaniem i odkrywaniem. Zaglądaniem, zamykaniem i wracaniem.

Myli się każdy, kto twierdzi, że w kawiarnianym świecie wszystko już zostało powiedziane i ustalone, że kawa, że wystrój, że domowe ciasta, że dobry klimat, że najważniejsze. Dla Mikroklimatu najistotniejsza jest skrzyneczka z narzędziami, którą proponuje gościom: bierzcie i bawcie się, cieszcie i budujcie to miejsce. Pokazuje, że kawiarnia może być też inteligentną rozrywką, grą, mieszaniem konwencji, łagodnym eksperymentowaniem, nawet jeśli ciężko okupionym comiesięcznym rachunkiem za wynajem. Malutki lokalik w Gdyni robi to wszystko z luzem i swadą, dowcipnie i lekko. Udowadnia, że wciąż można wypracować swoje własne sposoby funkcjonowania, które o tożsamości i jakości miejsca powiedzą więcej niż najlepiej palone ziarna.

Kibicujemy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz