Mikroklimat, Gdynia, ul.Abrahama
Ktoś z branży powiedział kiedyś,
że Gdynia to specyficzny i dość trudny rynek dla kawiarń: nie da się tylko na
słodko, musi być słone żarcie, a do tego zawsze piwo. Przyznam że, gdy tylko
znalazłem wzmiankę o Mikroklimacie, który, jak zadeklarowali na starcie
właściciele, miał być właśnie tylko kawiarnią, bo takich typowych to w Gdyni
brakuje, poczułem automatyczną sympatię. Lubię miejsca, które rzucają jakieś
wyzwania zastanej rzeczywistości. A Mikroklimat chce coś zmieniać. I ma na to
mocne papiery.
Mikroklimat jest małą fajną
kawiarnią w centrum Gdyni. Taką z ciekawym nowoczesnym zacięciem, wielkomiejską
estetycznie, ale duchem i klimatem udomowioną, swojską, w której właściciel po
trzech miesiącach będzie pamiętać, że zamawiałeś amerikanę z przedłużonej
ekstrakcji. Luźną i bezpretensjonalną. Można zastanawiać się nad minimalem
białej ceglanej ściany, poczuć nostalgicznie we wnętrzu trochę jak z
nordyckiego loftu. Bo fakt, jest i powietrznie, przestrzennie (choć to malutkie
wnętrze), jasno, i trochę dizajnersko, i trochę recyklingowo. Trafiona muzyka:
czillująca elektronika to o niebo lepszy wybór niż Basia Trzetrzelewska, na
którą natknąłem się tu w styczniu.
Osobiście odnajduję jeszcze w
klimacie wnętrza szczyptę postszkolnej nostalgii, taki wintydż lat
osiemdziesiątych, kiedy po lekcjach można było pokonspirować w pustych
klasowych ławkach. Chyba dobrze na Mikroklimaciej półce z książkami wyglądałby
Niziurski, dużo Niziurskiego, choćby Awantury
kosmiczne albo Szkolny lud, Okulla i
ja.
Byłby sobie ten Mikroklimat taka
miłą gdyńską miejscówką, I więcej pewnie nie napisałbym, ale zdarzają się tu
dwie przedziwne i przefajne okoliczności, które ten zwykły lokalik wznoszą na
wyższy poziom.
Po pierwsze, ustrojstwo z wodą z
kranu. Cenię inicjatywę Piję wodę z
kranu. Lubię kranówę, choć ta z Gdańska akurat nie jest najsmaczniejsza. W
Gdyni smakuje lepiej. Tyle że nawet nie chodzi tu o propagowanie rozsądnego,
ekonomicznego i ekologicznego rozwiązania. Mikroklimat ze swoim stolikiem
specjalnie wydzielonym dla szklanek i karafek z kranówą zupełnie zmienia
charakter wnętrza i znacznie poszerza pole działania gościom. Lokal zrzeka się
części swoich uprawnień do sprawowania kontroli nad miejscem, udzielając
szerokich pełnomocnictw swoim gościom: częstujcie się, chwytajcie szklanki,
lejcie wodę z karafek, podchodźcie, czujcie się podczaszymi. Całkowicie zmienia
się logika tego biznesu. Nie muszę kupować wody przy barze, sam jej sobie nalewam.
Nie tylko, że nie płacę, ale w jakimś sensie staję się współgospodarzem tego
miejsca. Kawiarniane DIY, a w zasadzie rewolucyjny mikroprzewrót, bo dostaję
nie tylko wodę, ale przede wszystkim wolność.
I druga sprawa, o kapitalnym
znaczeniu. Desery w słoikach. W Mikroklimacie podają deserki ukryte we
wdzięcznych słoikach, zakręcone, z opcją na wynos. Same w sobie dobre, zjada
się z radością. Nie to jest nawet najistotniejsze. Bo sama zabawa ze słoikiem
już jest wystarczającym powodem, żeby spróbować.
Słoik jest popularnym gadżetem. W
modnych miejscach podaje się w nich napoje, sałatki, itd. Tyle że nie o to
chodzi w Mikroklimacie, a na pewno nie o szybkie wyróżnienie się sposobem
serwowania. Słoik ma uzasadnienie głębsze, nie służy tylko jako naczynie. Jest
odrębnym światem, a przy tym nasączonym tożsamością Mikroklimatu tak silnie jak
to tylko możliwe. Gdyby jutro M. przechrzcił się na Cafe Słoik, nikt już nie byłby
zdumiony.
Mikroklimaci deserek w szklanym
naczyniu (jego zawartość) to gotowy wyrób. Został na miejscu zaprojektowany i
wykonany, ale w momencie bycia wybranym deser w (z tym deserem) rozpoczyna nowy
żywot. Nie jest już deserkiem Mikroklimatu. Staje się słoikiem czyimś. Znakiem i tworzywem czyjejś
osobowości.
Warto zastanowić się nad samą
interakcją z naczyniem/deserem. Słoik nie musi stać przede mną na talerzu,
raczej trzymam go w ręku, jest poręczny i mobilny, od początku nasz kontakt
jest bardziej serdeczny i intymny. Obracam w dłoni, jest przezroczysty,
wszystko widać, oglądam z każdej strony. Pamiętam z czasów peerelowskiego
dzieciństwa zabawę w sekrety: robiło się malutką kompozycję z czegoś ozdobnego,
np. kwiatków, przykrywało kawałkiem szkła i zasypywało ziemią. I to uczucie,
kiedy rozgarniając ziemię znajdowało się czyjś sekret albo po czasie wracało do
któregoś z własnych. I tak samo odczytuję estetykę słoika w Mikroklimacie:
zaglądanie, otwieranie, rozgarnianie, odkrywanie ingrediencji, ich proporcji i
natężenia to ta sama przyjemność, odkurzona i przeżywana na nowo.
Słoik daje poczucie kontroli. Mam
go na wyłączność, przy tym jest wolny od wpływów z zewnątrz. Słoik zakreśla
granice, jest zamknięty dla innych, ale dla mnie nieustannie otwarty. Wydziela
przestrzeń, nad którą tylko ja sprawuję rządy. Daje mi poczucie władzy i
wolności. Po raz kolejny Mikroklimat oferuje mi bardzo rzadki towar: poczucie
kontroli. I po raz kolejny, niemalże utopijnie, zaprasza do współtworzenia tego
miejsca. Bo Mikroklimat wierzy, że lokal budują goście, dlatego warto zapewnić
im zestaw pomysłowych narzędzi, aby tę kawiarnię mogli przykroić do własnych
potrzeb.
Georg Simmel, którego Brzytfa
chętnie cytuje, bo to wielki myśliciel był, zauważył, że istotą zjawiska
zwanego modą jest pogodzenie dwóch wykluczających się potrzeb: uniformizacji
(czyli upodobnienia się do innych) oraz ekspresji własnej indywidualności
(czyli wyróżnienia się). Kultura konsumpcyjna dostarcza jednostkom gotowe
produkty, z których mogą poskładać własne niepowtarzalne konstelacje. Słoik z
Mikroklimatu jak najbardziej odnajduje się w tym współczesnym pejzażu: oto
dokonuję wyboru spośród wielu dostępnych słoików, wybieram, otwieram,
przyswajam i oswajam, identyfikuję się. To
mój słoik. I mój świat.
Tak to deser wyemancypował się.
Zindywidualizował i przestał być tylko deserem. Stał się zabawą, poszukiwaniem
i odkrywaniem. Zaglądaniem, zamykaniem i wracaniem.
Myli się każdy, kto twierdzi, że
w kawiarnianym świecie wszystko już zostało powiedziane i ustalone, że kawa, że
wystrój, że domowe ciasta, że dobry klimat, że najważniejsze. Dla Mikroklimatu
najistotniejsza jest skrzyneczka z narzędziami, którą proponuje gościom:
bierzcie i bawcie się, cieszcie i budujcie to miejsce. Pokazuje, że kawiarnia
może być też inteligentną rozrywką, grą, mieszaniem konwencji, łagodnym
eksperymentowaniem, nawet jeśli ciężko okupionym comiesięcznym rachunkiem za
wynajem. Malutki lokalik w Gdyni robi to wszystko z luzem i swadą, dowcipnie i
lekko. Udowadnia, że wciąż można wypracować swoje własne sposoby
funkcjonowania, które o tożsamości i jakości miejsca powiedzą więcej niż
najlepiej palone ziarna.
Kibicujemy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz