Kawa i kultura. Kilka uwag.
Czy
kawiarnie, kluby i puby są znaczącymi punktami na kulturalnej mapie miasta?
Klubokawiarnie są miejscami spotkań, relaksu, rozrywki, jedzenia i picia coraz częściej pozwalają na obcowanie z kulturą i sztuką. Angażują mieszkańców do aktywności, współdziałania, rozwoju. Ciągle powstające lokale nierzadko stają się przestrzenią oddolnego organizowania się ludzi, kreowania różnorodnych zjawisk kultury, rozrywki i sztuki (źródło: Instytut Kultury Miejskiej).
Klubokawiarnie są miejscami spotkań, relaksu, rozrywki, jedzenia i picia coraz częściej pozwalają na obcowanie z kulturą i sztuką. Angażują mieszkańców do aktywności, współdziałania, rozwoju. Ciągle powstające lokale nierzadko stają się przestrzenią oddolnego organizowania się ludzi, kreowania różnorodnych zjawisk kultury, rozrywki i sztuki (źródło: Instytut Kultury Miejskiej).
O
tych pytaniach podyskutują jutro w gdańskim Instytucie Kultury Miejskiej. Myślę
sobie dzisiaj o tej dyskusji. I choć nie mam żadnego podglądu do danych z
raportu, ośmielę się zasygnalizować kilka uwag. Kilkakrotnie wyrażałem już tu
na Brzytfie pewien sceptycyzm. Nie wiem, czy pytanie o kulturalne zaangażowanie
jest pytaniem właściwym. Bo wydaje mi się, że zawarty jest w nim implicite ładunek wartościująco-hierarchizujący.
Taki pretekst do gradacji miejsc mniej i bardziej wartościowych, tych
szlachetnych (zaangażowanych, organizujących, animujących) i tych pospolitych
(nieprzejętych tzw. kulturą i sztuką, leniwych, ospałych, nieuświadomionych czy
nieoświeconych).
W
nieco innym brzmieniu ten dylemat rozciąga się w przestrzeni między imperatywem
a przyzwoleniem: czy kawiarnia musi być
małym ośrodkiem kultury? Czy tylko może?
Natychmiast odpowiem. Kawiarnia może, ale absolutnie nie musi. I tak samo
stanowczo stwierdzę, że kulturalna aktywność w najmniejszym stopniu nie może
świadczyć o jakości lokalu.
Jak
nigdy dotąd w tak znacznym zakresie, odwołam się do własnych doświadczeń. Bo
żadne rozważania nie zastąpią nabytej kawiarnianej praktyki.
Nie
zliczę życzliwych podpowiedzi, kiedy sami trzy lata temu otworzyliśmy
kawiarnię. Czy planujecie jakieś
wydarzenia kulturalne? Czy będą wieczorki literackie? A dlaczego nie ma
pianina? Kiedy będzie jakiś wernisaż? Tutaj bardzo pasowałyby jakieś koncerty
jazzowe. Albo. Jestem muzykiem i
chciałbym zagrać w waszej kawiarni.
Dopowiem:
nie były to bynajmniej luźne sugestie, raczej dość wyraźnie wyrażane
oczekiwania, a każda próba dyskusji spotykała się z niechęcią, co najmniej
niezrozumieniem, jak można odwracać się od nobliwej kulturalnej substancji. Bo
istnieje ogromnie rozpowszechniony pogląd, że kawiarnia to wszak schlebianie
niskim gustom. Fakt, to nie kebab, ale też przecież o jedzeniu i piciu. A taka
spożywcza konsumpcja, nawet jeśli w ładnych dekoracjach, to chwały nie
przysparza, przecież przyziemna i pospolita. Koniecznie trzeba to jakoś duchowo
dosłodzić, podintelektualizować, uszlachetnić, bo bez tych wieczorków
poetyckich, koncercików czy czytania dzieciom bajek to zwyczajnie wstyd. Jest w
tym echo tych wszystkich postkartezjańskich przekonań, dla których cielesność –
i wszystko co się z nią wiąże – niskie i małowartościowe. A jedzenie czy picie
to tylko biologiczne konieczności, duchowo i intelektualnie nikczemne. Zmienia
się to podejście, przyznajmy, bo wielkomiejska kultura współczesna obraca
jedzenie w kulinaria, ale stare poglądy żyją wciąż, a nawet mają się zupełnie
dobrze. Rozdzierające bóle, w jakich wykluwa się w akademickiej Polsce
socjologia jedzenia świadczy o tym najlepiej.
I
dostrzegam drobny przebłysk tej niechęci w IKaeMowskim problemie badawczym..
Ale
wrócę jeszcze do własnych doświadczeń. Przyznam, że po części na początku sami
ulegliśmy takiemu automatycznemu terrorowi kultury i założyliśmy w biznesplanie
jakiś okołokulturalny margines. Kawiarnia wystartowała jednak dość dynamicznie
i szybko okazało się, że stoimy przed wyborem: blokowanie miejsca na wydarzenia
albo pozostawienie kawiarnianej przestrzeni gościom na wyłączność, bez żadnych
sterowanych imprez. Zajęci drobiazgowym budowaniem oferowanych produktów nie
chcieliśmy zwyczajnie rozmieniać się na drobne i podejmować wysiłków, które
raczej stawały w poprzek naszym oczekiwaniom co do stabilności i
przewidywalności miejsca. Bo miejsce miało być dla ludzi.
To
nie żadne uzasadnienie własnych zaniechań. Po prostu uznaliśmy, że nie wypada
nam na siłę wtłaczać naszym gościom treści, na które być może wcale ochoty nie
mają. Prawda także, że troskliwie zbudowane wnętrze nie chciało zbytnich
ingerencji we własną tkankę, a takie zdarzyłyby się niechybnie, gdyby tylko
podjąć jakąkolwiek aktywność kulturalną. Tego woleliśmy uniknąć, bo nie
zbudowaliśmy przestrzeni partyzanckiej, tymczasowej, skłonnej do szybkich
przemian wobec elastycznie zmiennych funkcji. U nas, przeciwnie, wnętrze miało
być spokojne i stabilne, miało raczej uspokajać i wyciszać, a nie wystawiać na
kapryśne bodźce.
Fundamentem
całego problemu jest dylemat, na czym oprzeć atrakcyjność własnego kawobiznesu.
Czy na imprezach, wydarzeniach, słowem: dzianiu
się, czy na stabilnym trwaniu, którego esencją jest zbudowanie atrakcyjnej
atmosfery, wspartej jakościowymi
produktami kulinarnymi, stanowiącej rodzaj estetycznej przestrzeni,
którą ostatecznie zdefiniują sami goście – przychodząc, odwiedzając, będąc,
jedząc, pijąc, wracając i przywiązując się do pewnej nienaruszalnej stabilności
miejsca, które jest i nie zamknie
się. Ani nie utrudni znacząco kolejnych wizyt. To trochę tak samo jak np. z
chrzcinami czy innymi tzw. imprezami okolicznościowymi. Niby fajnie, że są,
zawsze trafia się kasa. Tyle że, po pierwsze, nieregularnie, a po drugie,
zawsze kosztem wyłączenia lokalu dla innych. A to już nie zawsze popłaca. Bo
kawiarnia jest instytucją, która nie może pozwolić sobie na utratę płynności
własnego bycia. Jest instytucją zaufania, które wyraża się w przekonaniu, że
działa i w określonych godzinach zaprasza gości. Jak żaden inny z gastrobytów
kawiarnia opiera się na tej zasadzie zaufania, wpisując się w żywot miasta i
społeczności. Fundamentem jej funkcjonowania (i sukcesu) jest wykształcenie
społecznych nawyków odwiedzania kawiarni, spotykania się i spędzania w niej
czasu. Jeśli przyjąć, że jednym z wyznaczników dzisiejszego bycia w sferze
miasta jest uczestnictwo w kulturze kawiarnianej, to jest to zasługa trwania
kawiarni. Nie do końca jestem przekonany, że odwiedziny w knajpie ze względu na
dodatkowy czynnik w postaci jakiegoś kulturalnego wydarzenia przemawiają na
rzecz jej popularyzowania. Raczej odciąga to uwagę od niej samej, która własną
względną autonomię zastępuje służalczością. Okazuje się dostarczycielem
rozrywki, jakiejś dodatkowej, zewnętrznej atrakcji, ponadstandardowej i
niecodziennej. A rzecz w tym, by kawiarnie wykonywały swoją codzienną robotę: parzyły
kawę, podawały słodycze, troszczyły się o dobry klimat dla odwiedzin. I aby robiły
to dobrze, najlepiej jak potrafią.
I
jest jeszcze jeden istotny element tej układanki. Wypada zapytać o intencje organizatorów
takich wydarzeń, zwykle właścicieli lokali. Niepodważalną kwestią jest zwykle
ich promocyjny charakter. Nie są inicjowane z czystej, autotelicznej woli
organizatorów, ale stanowią formę promocji miejsca, akt skrzyknięcia
publiczności, która skuszona dodatkową atrakcją pojawi się i przy okazji zasili
kawiarniany budżet. Nie chcę deprecjonować tej aktywności tylko dlatego, że
może być motywowana komercyjnie, ale zadaję pytanie: czy gdyby lokal zarabiał
na siebie w normalnym trybie, nadal skłonny byłby podejmować kulturalne
inicjatywy? Mam dość częste wrażenie, że bywają one w istocie tzw. imprezami okolicznościowymi, tyle że
podanymi w innej formie. Zorganizowanie komuś wernisażu na życzenie to jak
udostępnienie lokalu na przyjęcie imieninowe. W każdym przypadku ktoś zapłaci,
a właściciel wystawi fakturę. Niestety imieniny nie będą na tyle nośne, żeby
nimi pochwalić się na fejsie, ale już wystawa przysporzy lajków. W końcu to prawdziwa
kultura. Wyższa.
Myślę,
że kultura w kawiarni to przede wszystkim tryb pierwszego układu: działań spontanicznych, oddolnych,
niesformalizowanych, ot np. dyskusji czy posiedzenia nad planszówkami. Kultura
tworzy się i odtwarza także w ramach zdarzeń, które choć przeżywane jednostkowo,
to i tak zawsze pozostają z gruntu społeczne: samotnicze posiedzenia nad
laptopem to też sytuacje tworzenia kultury. Kawiarnia nie musi stawać się
agendą kulturalną w rozumieniu drugiego
układu, o zwykle precyzyjnie wyodrębnionych rolach nadawców/odbiorców i
zarysowanej procedurze transmisji treści. Nawet jeśli taką się stanie, to nie
powinno to automatycznie wyzwalać uwielbienia i poklasku, vide akapit powyżej.
Nie utożsamiajmy kultury w ogóle
z drugim układem kultury, bo jest on jedynie specyficzną postacią zdarzenia
kulturowego. Robimy krzywdę nie tylko kawiarniom, które w tym wariancie nie
uczestniczą, ale i sobie, bo zamykamy oczy na wielopostaciowość zjawisk
kulturalnych. Kultura w kawiarni ma charakter żywy i spontaniczny i wskazują na
nią niekoniecznie tylko wernisaże, wieczorki, koncerty czy wykłady, ale przede
wszystkim relacje, więzi, emocje, smaki,
estetyka czy towarzyskość. Czyli kawiarniana codzienność, mało
spektakularna, ale właśnie zwyczajna, zupełnie nielitarna, za to żywa,
przeżywana dzięki ludziom i między ludźmi. O tym warto pamiętać, to warto
podkreślać przy jakiejkolwiek refleksji na temat związków kawy z kulturą.
I tego życzę wszystkim
samoświadomym kawiarnikom i kawiarnicom.
Trafiłam na tę stronę przypadkowo i już wiem, że sie tutaj zadomowię;) A, że już wkrótce będę mieszkanką Trójmiasta, to tym bardziej przydadzą mi sie Wasze kafejkowe miejsca na mapie. Dzieki!!! Szkoda tylko, że nie ma zdjęć, bo dopełniły by całości... Wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie - Ola
(www. slowodoslowa.com)
Hej Ola, dzięki za dobre słowo, miło mi! Kiedyś zdjęcia były, pewnie wrócą :)
OdpowiedzUsuń