Dobra Kawa (dawniej Pies i Róża), Gdańsk, ul. Szeroka
Umarł Pies, umarła Róża. Nie ma
już Psa i Róży. Trochę nie jestem zdziwiony, bo Brzytfowy ogląd miejsca nie
napawał optymizmem. Po dobrych kilku tygodniach zamknięcia na głucho pod pretekstem
remontu fasady budynku, Pies odezwał się na fejsie i poinformował o swoim
zamknięciu ze względu na pokusy i wiry światów równoległych, niemożliwe do pogodzenia z gastronomią stacjonarną. Lokal w dość ekspresowym tempie, pod nowym właścicielem, objawił się na początku czerwca jako Dobra Kawa, w modro-różowej odsłonie.
I faktycznie, jest Pies i go nie
ma. Wnętrze wyczyszczone z drobiazgów, meblościanek, zegarów i doniczek,
zaróżowiło się na ścianach i zupełnie ugrzeczniło. Wciąż jest stołówka, teraz
bardziej zuniformizowana i skandynawsko-marynistyczna. Pies miał swój
charakter. Można było dyskutować nad ogólnym efektem psioróżanych dekoracji,
ale one były jednak jakieś. Tymczasem
teraz zrobiło się nijako, ani z zębem, ani z nerwem. Jeżeli miało być
cukierkowo, to wyszedł z tego toporny twardy szklak: jest sucho i naiwnie,
goździki na stolikach wbiły się w ikeowskie wazoniki i udają, ze robią dobre
wrażenie. Ani dla kuracjuszek, ani dla alternatywnej młodzieży.
Pies jakoś przeżył w kuchni.
Pozostał ekspres, pozostała kawa. Z warszawskiej palarni, ale pani zza baru nie
była w stanie podać nazwy; wiedziała, ze arabika, że z dodatkiem migdałów
(sic!), że delikatna. Pozostały ciasta, z tego samego źródła. Oferta słona
mocno się skurczyła, a w witrynce zaległy surowce: jabłka, buraki, marchew czy
seler. Są też już przygotowane szklanice z wyciśniętym sokiem z pomarańczy. Nie
wiem czy to ekspozycja, czy świeżo
wyciśnięty sok na wszelki wypadek, taka zaradna ekonomizacja czasu. Gęstopomarańczowe
krwinki zdążyły się już w każdym razie ładnie oddzielić od żółtego osocza.
Ostała się też - jeszcze w Psich
czasach kontrowersyjna - witryna z ciastami. Wciąż wielka, kręci się jak karuzela,
ostentacyjnie mało apetyczna skarbnica wiedzy o ruchu w kawiarni: resztkach,
ostatkach i sposobach ich zagospodarowania. Dostrzegam zawczasu przygotowane i
oddelegowane na talerzyki kawałki, jakiejś tarty z truskawkami. Ich na pewno
nie zapragnę. Suszą się, rozłażą, tracą ostrość. Nie zechcę też sernika z
maskarpone[1] i
truskawkami, bo te truskawki to mocno zmęczone, spociły się nawet, sernikowa
powierzchnia natomiast z lekkim kożuchem, wyraźnie pożółkła, z coraz bardziej
widocznym rysunkiem zmarszczek i pęknięć. Dojrzałość, która jednak nie jest
krynicą mądrości. Zupełnie nieszlachetna starość.
Zjadam jeden sernik z malinową
pulpą na wierzchu, oczywiście maskarpone. To był sztandarowy ciastek z Psa.
Wciąż aktualny, byłby całkiem smaczny, gdyby zamiast na maskarpone bardziej
skupić się na malinach: im więcej, tym całość żywsza i bardziej zróżnicowana,
bo sam miąższ (btw z oszczędnym użyciem maskarpone), mocno bitośmietanowy i
słodki. Ale generalnie na plus.
I ta muzyka w tle! Sączy się
cichutko, bardzo oszczędnie. Jakieś motywy filmowe (Władca Pierścieni), jakieś
bonmoty klasyczne. ERemF z klasycznym ryjem. Tak na wszelki wypadek, gdybyśmy
mieli wątpliwości czy jesteśmy w szacownym miejscu, pan Sztrauss rozwieje nasze
rozterki. Jest super, więc o co ci chodzi.
W Psie podawali muzykę z
rozmysłem. Z wyczuciem alternatywy i troską o miejsce. Bywał Junip i Kings of
Convenience. A teraz nawet lodóweczka robi więcej hałasu niż głośniki w
podwieszanym suficie (o, też nowość). Za to panie z obsługi mają koszulki z
logo.
Kwestia nazwy. Obwołanie się
Dobrą Kawą to w ogóle średni pomysł, a przy braku jakichkolwiek papierów na tę dobrą kawę, to pomysł od czapy. Bo
kultura kawowa tutaj nie istnieje. Panie mają o kawie najbledsze pojęcie, tutejsze
podwójne espresso poleciłbym sercowcom, kąt kawowy przetrwał w postaci
spetryfikowanej od czasów Psa, a alternatyw to faktycznie chyba lepiej szukać
na RMF Classic. By sparafrazować klasyka: kawa w Dobrej Kawie istnieje tylko
teoretycznie.
Patrzę na tego Psa, niePsa. I
trochę mi smutno. Bo, po pierwsze, jedno miejsce zastąpiło drugie, to kolejne słabsze
i zupełnie nieświadome własnego siebie. Kompletnie nie wie co i po co. Ruch w
dół, dwa kroki w tył. Po drugie, czuć wciąż tego Psa, dlatego nie mogę odeprzeć
wrażenia, że ktoś (poprzedni właściciele) go porzucił, pozbył się szybko i
bezkosztowo. Trzask trzask, otwieramy drzwi, skacz Piesku, będzie ci dobrze w tym lesie, nie biegnij za
nami.
NieDobra ta Kawa.
[1]
Swoistym fenomenem jest ostatnio zawrotna kariera maskarpone. Przestało być
tylko składnikiem, ale urosło do rangi autonomicznego deseru. Cokolwiek ma
dodatek maskarpone, zostaje maskarponem ochrzczone. Nie ma serników, są serniki
maskarpone. Nie ma tart z kremem, są tarty maskarpone. Wszystko jest
maskarpone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz