Józef K., Gdańsk, ul. Piwna
Duży gracz, chętnie odwiedzany i
uwielbiany.
Dwie uwagi. Po pierwsze, wszystko
co napiszę o tej knajpie odnosi się wyłącznie do wcielenia gdańskiego, z
Piwnej. Poprzednika z Sopotu najpierw trzymałem jakoś na dystans, potem okazało
się, że nie zdążyłem. Słyszałem natomiast żale, że ten sopocki, że mniejszy, że
bardziej kameralny, że miał w sobie więcej ducha, że szkoda.
Ale ja się cieszę, bo to fajny
trend, że głośne miejsca wybierają Gdańsk. I coraz trudniej nie zauważyć, że to
właśnie nad Motławą serce Trójmiasta zaczęło bić najbardziej dynamicznie i
ożywczo.
Józef K. rozlokował się zatem na
Piwnej w okolicach zeszłorocznych wakacji. Niby idealna miejscówka, tuż obok
Retro, naprzeciw Balsamu, niedaleko Pikawa, za rogiem AeSPe. Jest pewna obiektywna
trudność, bo trzeba się wspiąć po schodach, no i trudniej wpaść na Józefa tak
wprost z ulicy. W sezonie próbowali to poprawić rozstawiając stoliki poziom
niżej, ale wyglądało to surrealistycznie: białe kute mebelki znikąd, ot tak na
chodniku. Nadbudowa bez bazy. Miejska instalacja pt. „wokół gastropróżni”.
Przyznam, że obserwując w sezonie
pustawy Józefi ogródek (przy np. pełnym Retrowskim czy Pikawowskim),
wielokrotnie zastanawiałem się, czy nie żałują wpakowania się w nowe miejsce,
czy nie płaczą po Sopocie. Ale wiem, że Józek nadrabia wieczorami, z solidną
wiąchą nadrabia.
Ale nie to mnie interesuje.
To właśnie drugie zastrzeżenie:
piszę o Józefie jako kawiarni, bo to jest blog o kawiarniach. Interesuje mnie
zatem wyłącznie tryb dzienny Józefa. Zdaję sobie sprawę, że to miejsce żyje
inaczej późnym wieczorem, gdy frekwencja rośnie gwałtownie, a lokal włącza
wariant pabiszczo-hulaszczy. Ja jednak kurczowo trzymam się – i nie chcę
wykroczyć poza – światła dziennego, kawy, ciast i aury kawodajnej. A nie
alkoholowej.
Napisać o Józefie K., że robi wrażenie, to nic nie napisać. Nie znam innej trójmiejskiej placówki w tak wszechpotężny sposób zapładniającego i obezwładniającego blogerskie wyobraźnie: linki do różnych recenzji same cisną się Józkowi na fejsa. Nie przypominam sobie w Trójmieście drugiego tak mocarnego miejsca: potężnego własnym odrębnym klimatem, paraliżującego rozmachem, ale i konsekwencją, bo myliłby się ten, kto sądziłby, że w Józefie chaos czy improwizacja. Przeciwnie, Józek jest spójny, ba, po bliższej lekturze, okazuje się nawet przewidywalny. Trąci to paradoksem, ale w Józku naprawdę nie widać niedoróbek. Wnętrze pełne przedmiotów, ale nie zakurzone, bo Józef należy do tych higienicznych, co kąpieli się nie boją. Jeśli to panicz na wydaniu, to z tłustym posagiem. Nie żałowano młodemu dziedzicowi: pełno tu sztuczek, tłistów, zaskoków, efektów, szlaczków i perełek. Jest zdumienie, dowcip, nostalgia. Wspomnienie Antresolki Profesorka Nerwosolka i uśmiech na widok demiurgicznych paneli strerowania. Kwasek moderny i peerelowska kanciastość. Psychodelicznie i harmonicznie. Wszystko uzgodnione i stopione w całość.
Nie ma tu zaniechań, jeśli
jakieś, to tylko zgodne z planem. Nie ma niedoróbek, a jeśli coś na taką
wygląda, to zapewne planowa ta niedoróbka.
Bo no bo jest idealnie.
Wrażenie wejścia po raz pierwszy
jest intensywne. Józek nie certoli się, z miejsca robi striptiz, odsłania się
cały, bez zapowiedzi. Nie można nie patrzeć, bo jest natrętny i domaga się
uwagi. Absorbuje i nadskakuje. Sprawdza, jak tam, jak tam. Hiperaktywny, zawsze
coś pokazuje, ciągle zwraca uwagę. I wciąż to mantrowane pytanie: jak ci się
podoba? Jest milutki, ale trochę męczący. Przestrzenne ADHD.
Jak dla mnie, Józek w zasadzie nie
buduje atmosfery. Precyzyjniej: tworzy klimat, jasne, ale ciągle go podważa,
wciąż kwestionuje i oferuje nowe sztuczki. Trudno o ład, bo jakikolwiek ustanowiony,
okazuje się chwilowy i zostaje zakwestionowany w imię budowania jeszcze
bardziej ponętnego czy idealnego porządku. Taki jest Józek. Lubi przedobrzyć,
bo chciałby, żeby wszystko podobało się wszystkim. No to nieustannie się droczy
i kusi. Tyle tych pokus, że wkrótce przestaję je odróżniać. A jak nie widać, co
grzeszne, a co grzeczne, to i pokuszenie traci sens. Bo kontekstu brak.
Na uwagę zasługują w J. książki.
Nie znam drugiej tak poważnie książkowej knajpy, bez wyrobów księgopodobnych i
sztucznych wypełniaczy czyli towaru drugiego sortu, za który robią najczęściej
wysłużone podręczniki czy stare traktaty o ogrodnictwie i obsłudze
ezoterycznych maszyn. W Józku książki niczego nie udają, a już na pewno nie
udają książek, którym faktycznie pisany los śmieci, bo po odbyciu zdobniczego
kontraktu zakończą żywot w kontenerach z makulaturą. Tutaj knigi są dumne i
niepokorne, z całą świadomością przyjęły propozycję angażu na estetyzację
przestrzeni, ba, być może nawet podyktowały własne warunki. Wyłącznie przednia
literatura światowa, mnóstwo filozofii z wyraźnym skrętem w stronę estetyki,
historia kultury, religioznawstwo, socjologia, znakomite albumy o sztuce. Z
chęcią przygarnąłbym wiele z nich. Choć z drugiej strony wcale niełatwa ta
książkowa dola w Józefie, bo wiele z nich zostało bezpowrotnie uwięzionych pod
sufitem.
fot. Cafe Brzytfa |
fot. Cafe Brzytfa |
Pod względem oferty spożywczej
lokal zostaje daleko w tyle za sąsiadami: Palarnią Kawy, Retro czy Pikawą.
Józef oznajmia, że nie zamierza smakowo uwodzić i dopieszczać. I szanuję taką
decyzję, bo to uczciwe postawienie sprawy, ale punktów za to nie przybędzie.
W sensie kulinarnym Józek jest zatem
zupełnym podlotkiem. Zmanierowanym, nawet trochę zepsutym. Wie, że nic nie
musi. Kiedyś coś mu się jeszcze chciało, ale teraz wystarczą dwa, góra trzy
ciasta na krzyż. I tyle, niech się nażrą widokiem bibelotów.
fot. Cafe Brzytfa |
Jest w tym Józku jeszcze jedna
nuta, która pobrzmiewa słabiutko, ale z czasem słyszę ją coraz wyraźniej. To
nutka samowiedzy, świadomości własnej mocy. Mocy onieśmielania. Cwana gapa, ale
dandys. Józef wie, że się podoba. Ba, nie wyobraża sobie, żeby mogło być
inaczej. Józek, taki kochaniutki urwis, a występuje z pozycji władzy. Wzbudza
zachwyt i uległość. No i doskonale o tym wie, kontroluje i manipuluje. I każe
wierzyć: nie zobaczycie już takiej kawiarni, takiej błyskotliwej, takiej
pojechanej, takiej rozjechanej.
Ale nie spieszcie z
pochlebstwami. Chyba dostaje ich tyle, że nie robią już wrażenia. Przyzwyczaił
się, że nie może być innej reakcji pielgrzymów. Wjazd i cześć, i chwała.
Tymczasem Brzytfa nie obeszła się
z Józefem ani nabożnie ani łagodnie. Rok temu, publikując mocno krytyczną
recenzję Starego Kadru, obawiałem się jakiejś kontry. Ale nic nie nastąpiło.
Dzisiejsza nota o Józefie wcale nie jest entuzjastyczna i też zastanawiam się,
czy usłyszę zarzuty o malkontenckie czepialstwo wobec tak fantastycznej knajpy.
Przyznaję, Józef mocą swojego nabajerzonego wnętrza ustawia poprzeczkę bardzo bardzo
wysoko. Fakt, jest ciekawie, ale dla mnie Józef nie jest świętym cielcem, a
jeśli już miałby być, to bardziej spasłym i rozleniwionym niż uświęconym. I stanowczo
zbyt zadowolonym.
Georg Simmel, jeden z pionierów współczesnej
refleksji nad codziennością, zestawił kiedyś ze sobą Florencję i Wenecję. I
obwieścił niepodważalną wyższość Toskanki, wciąż tętniącego życiem miasta nad
martwą i zredukowaną właściwie wyłącznie do warstwy dekoracyjnej Wenecji. Tam
życie, tu estetyczne skorupy.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
tego życia brakuje w Józefie K. Jest ładnie, ale kawiarniana krew nie tętni w
tych murach.
Józek ma już bardzo dobrą kawę, właściciele poszli po rozum do głowy! Sprawdźcie sami.
OdpowiedzUsuń