Sopockie zajawki: La Crema i Cafe Kultura
Całkiem niedawno znajoma
Sopocianka rzuciła na forum pytanie o jakąś sensowną kawiarnię w centrum
swojego miasta. Odpadały sieciówki, miało być przytulnie i smacznie. Wylało się
przy okazji trochę żalu: szkoda, że nie Józef K., bo wyjechał, szkoda, że nie Spółdzielnia Literacka i Bookarnia. Padło kilka propozycji, takich ze
świata (wciąż) żywych, a szczególnie głośno wybrzmiały Zaścianek i La Crema.
Znam Zaścianek, ale teraz o nim
nie napiszę, bo wypada poświęcić mu odrębną notę.
La Cremę znałem natomiast ze
słyszenia: całkiem często docierały do mnie pochwały, kiedyś nawet ktoś mocno
obyty z branży stanowczo twierdził, że to jedyna godna uwagi kawiarnia w
Sopocie, bo „w ogóle Sopot nie ma szczęścia do kawiarni”. Ciekawa opinia.
Faktycznie, może ma szczęście do klubów, ale na pewno nie jest ani zagłębiem
kawiarnianym, ani kawową wyrocznią. Z jednej strony nudne sieciówki, z drugiej
drobne lokaliki rozsiane na uboczu głównego traktu. Jeżeli chcemy znaleźć
cokolwiek godnego uwagi, trzeba pochodzić bocznymi ulicami, ale raczej nie
spodziewajmy się uniesień.
La Crema, Sopot, Monte
Cassino
La Crema jest o tyle wyjątkowa,
że wywalczyła sobie dobre miejsce przy Monciakowym korycie. Łatwiej do niej trafić,
jest jaśniejsza, mniej zakurzona i spetryfikowana niż inne poboczne, np. Cafe Kultura
czy Zaścianek.
fot. Cafe Brzytfa |
fot. Cafe Brzytfa |
La Crema nie chce zmieniać
świata. Nie ma tu hipsterki ani trendsetterów. La Crema nie jest i nie będzie lamberseksualna. Nie ma glutenfrajów i vegesrege. Bo La Crema nie ma wielkich
ambicji, nie zmienia żadnych reguł, nic nie inicjuje i nie nasłuchuje, co nowego
wykluwa się w Berlinach czy Warszaffkach. Trwa, podaje paniom latte i herbatte,
kroi ciasto, puszcza Tefauen 24.
Taki pomysł na kawiarnię. I
wszystko gra, wszystko jest na miejscu. Tylko przytaknąć.
Swoją drogą, plus, że nie podają
galaretek!
Cafe Kultura, Sopot, ul. Królowej Jadwigi
Z jasnej LaCremy przenoszę się do
Cafe Kultura. To trudne miejsce. Mam wrażenie jakiejś meliny. W istocie to brudnawa
suterena, od progu uderza ostry zapach kurzu. Zimno, wilgotno i całkowicie
nieapetycznie.
Przestrzeń barowa jest malutka i
jakoś tak nieładna. Zagracona i mam wrażenie, że nie do końca doczyszczona.
Mikroskopijny ekspres, zdecydowanie bardziej do domowego użytku niż
kawiarnianej praktyki.
fot. Cafe Brzytfa |
fot. Cafe Brzytfa |
Nie określiłbym jednak Kultury szlachetną.
Bo to wnętrze złożone w rożnych paradoksów, takich zafałszowanych antyków,
często poukładanych bez ładu, ale koniecznie w asyście kiczowatych draperii. I
niestety kojarzących się bardziej z jakimś niderlandzkim rommelmarktem niż
galerią. Domyślam się, że wnętrze jest rezultatem jakiejś owocnej kooperacji z
hurtownikami opróżniającymi zachodnioeuropejskie domostwa, bo mieszkańcom się
zmarło, a lokale trzeba było szybko dostosować do nowych lokatorów. Stąd i tyle
obrazów.
Wnętrza budowane w oparciu o
starocie (autentyczne czy podrabiane) rządzą się szczególnymi prawami. Wcale
niełatwo jest właściwie zestawić różne elementy, nie wywołując przy tym efektu
jazgotu czy nie podpadając pod zarzuty o egzaltację czy kiczowatość. W Kulturze
to się nie udało: jest poczucie nieładu i stylistycznego niepokoju, a do tego
dochodzi jeszcze lumpeksowy brud.
Miało być ładnie, ale coś jednak
nie wyszło i z Cafe Kultura zrobiła się Cafe Wystawka.
fot. Cafe Brzytfa |
fot. Cafe Brzytfa |
Pani z obsługi bardzo zachwala ciasta w karcie. Robią je sami, „są naprawdę bardzo dobre”. Biorę szarlotkę, to dobry probierz każdej knajpy. Totalna porażka. Przypomina tę z Kafe Delfin. Magaryna i mąka, margaryna i mąka, margaryna i cukier, no i wybielone jabłka ze sklepowego słoika: być może miały kiedyś smak, ale, utytłany skrobią ziemniaczaną, uprzejmie oddalił się, tak taktownie, po angielsku, nikogo nie informując. Do tego wyczuwalna mięsna nuta, bo ciasto nawdychało się obcych wyziewów, pewnie albo w lodówce albo w piekarniku. W sumie męczące i obrzydliwe.
Kultura to nie jest moja bajka.
Lubię kawiarnie operujące kontekstem przeszłości, ale nie wszystkie bibeloty
warte są grzechu. Niektóre bardziej śmiecą niż zdobią. Stylistyka retro wcale
nie należy do łatwych, wystarczy kilka kanap, podstarzane krzesła od czapy i
kupa gratów. Fundamentem jest pomysł, jak to wszystko uzgodnić w całość, ale
też, jak selektywnie operować zgromadzonymi przedmiotami. W Kulturze nie było
takiej wiedzy, stąd bliżej im do lumpeksu niż kulturalnej knajpki.
Trafiam gdzieniegdzie (w sieci) na
zachwytne westchnienia, że jest „jak u babci”. No nie chciałbym takiej babci,
bo to chyba bardziej wilk w babcinym przebraniu. Bo te babcine kawiarnie to
przecież nie mają śmierdzieć kurzem czy naftaliną, ale pachnieć cynamonem,
szarlotką i kawą. Są bezpieczne i smaczne.
A Kultura leży na drugim
biegunie.
I jeszcze kuriozalna nazwa.
Podglądam ich fejsa i widzę, że lokal żyje chyba głównie w łikendowe wieczory,
zarabiając bynajmniej nie na kulturalnych pogawędkach, ile bardziej na
wódczanych polewajkach.
Będę omijać Kulturę. Jest
niesmacznie i złowieszczo. No chyba, że przyjdzie mi do głowy jakiś seans
spirytystyczny. Nawiasem mówiąc, to mógłby być (szkoda, że mocno niszowy)
pomysł na Kulturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz