wtorek, 13 stycznia 2015

Kawiarnia Konfitura, Wrzeszcz











Kawiarnia Konfitura (dawny Melanż), Gdańsk-Wrzeszcz, ul. Partyzantów

Dzisiaj pierwsza Reinkarnacja.

Zaglądam do Wrzeszcza, w końcu grudnia na Partyzantów, na miejscu dawnego Melanżu objawiła się Konfitura.

O Melanżu: http://cafebrzytfa.blogspot.com/search/label/Kawiarnia%20Melan%C5%BC pisałem ponad rok temu. 

To była kawiarnia zupełnie bez ducha, z niezłym ciastkiem, ale kompletnie jałowa, bez atmosfery i pomysłu na siebie. To nie zaskoczenie, że wyzionął ducha, oddając pole innym, teoretycznie mądrzejszym, bo przecież bogatszym o doświadczenie nieudanego poprzednika. Sęk w tym, że nowi właściciele okazali się kompletnie nieprzygotowani do lekcji.

Konfitura ma ładną nazwę. Taką, która budzi nadzieję: na przytulność, ciepło, swojskość, no i że będzie smacznie, tak po domowemu czy babcinemu. Najprawdopodobniej to niedaleka i popularna Marmolada (Marmolada, Chleb i Kawa) posłużyła jako inspiracja dla semiotycznych poszukiwań nowego imienia. I niestety to tyle, jeśli chodzi o nawiązania do Marmolady.

Jeszcze gorzej, że to także koniec jakichkolwiek skojarzeń z konfiturą.

Bo Konfitura zupełnie konfiturowa nie jest. A przecież oczywistym (i słusznym) wydawałoby się osnucie całej tożsamości nowego miejsca wokół konfitur właśnie. W Konfiturze powinny lać się hektolitry dżemów, powideł i marmolad. Powinny być wszechobecne: w słoikach i na półkach, w herbatach i kawach (tak!), podawane do ciast i deserów, do częstowania i sprzedawania. To takie oczywiste logiczne następstwo między nazwą i jej desygnatem. Knajpa z konfiturą w szyldzie powinna nią dosłownie ociekać.
Tymczasem w karcie nie znajduję praktycznie żadnej poważnej konfiturowej pozycji. Gdzieś w głębi pojawia się herbata z miodem i konfiturami, ale tak skrzętnie ukryta, żeby tylko przypadkiem nikt nie znalazł.

Konfitura to jednak nie tylko słodkie powidła w słoiku. To też obligacja do pewnej specyficznej stylizacji wnętrza i odpowiedniej atmosfery, tak aby było swojsko, domowo, ciepło i serdecznie. I kolejna dwója, bo wystrój Konfitury zmienił się nieznacznie, właściwie to taki Melanż po lekkim lifcie, niby dodano trochę elementów dekoracyjnych, ale wszystko w asekurancki i nieprzemyślany sposób. Owszem, zauważam próby dobudowania jakiejś historii do postmelanżowej nudy: powtarzający się motyw brzozy (fototapeta, gałęzie w szkalnych dzbanach, ciekawe, że akurat leci Bjork), motywy ptasie (jakieś niezrozumiałe kuliste nibyklatki zwisające z sufitu), ale to wszystko nie przekonuje. No bo jaki jest związek konfitur z brzozami albo ptakami? Oprócz tego, że można dżemik posłodzić ksylitolem czyli cukrem z brzozy?

fot. Cafe Brzytfa
Nie udała się ta metamorfoza. Nadal jest biurowo i ascetycznie, kanciaście i nieprzytulnie. Ale nie jest to żaden nowoczesny minimal, po prostu estetyka hotelowej stołówki. Jest przeraźliwie pusto. I nie chodzi tylko o słabiutką frekwencję, ale o dotkliwy brak przedmiotów, które jakoś określałyby charakter wnętrza, ogrzewały je, nawet wtedy, gdy ludzi brak. Zdaję sobie sprawę, że układ przestrzenny Konfitury nie jest najbardziej fortunny, bo to jedna duża kwadratowa sala, dlatego fundamentalnym zabiegiem byłoby dekoracyjne przekształcenie nieprzytulnej stołówki w ciepłą, energetyczną i intymną przestrzeń kawiarnianą. To się nie zdarzyło.
fot. Cafe Brzytfa
Porażający jest właściwie zupełny brak dekoracji świątecznej. Jest tylko sznurek trupich ledowych światełek na jednej brzozie i kilka superascetycznych wieńców, o zdolności zdobniczej bliskiej zeru. A przecież tyle miejsca do wykorzystania!

I ukoronowanie tej całej wnętrzarskiej tandety: kominek, który chciałby być kominkiem, choć nigdy nie będzie. Jest tylko lampką z wnętrznościami przypominającymi brzuch podirytowanego Smauga. Oczywiście wyposażony został w cały zestaw szczap drewna, w każdej chwili można dołożyć do ognia. I rozłożyć się na poduszkach, bo to przecież takie uroczo kominkowe.

fot. Cafe Brzytfa

fot. Cafe Brzytfa
W Konfiturze cały front jest przeszklony. Duże okna, przez które widać przechodzących ludzi. Nikt nie wchodzi, nikt nawet nie zagląda przez szybę. Bo nie ma na co i po co. Bo Konfitura jest zupełnie niekonfiturowa. I nawet jeśli na zewnątrz zimno, to w środku też chłodno. Może jeszcze chłodniej.

fot. Cafe Brzytfa
Coś też zjadłem i wypiłem. I tutaj poważny regres. W Melanżu przynajmniej ciastko było sensowne. Konfitura okazuje się mało jadalna. W witrynce nie ma wielkiego wyboru, zauważam paschę z oliwskiej Fedory, mało to oryginalne. I szarlotka, choć to słowo mocno na wyrost wobec cukierniczego dziwadła, podobno z jakiejś małej sopockiej cukierni. To był jeden z najgorszych jabłeczników, jakie kiedykolwiek jadłem (bardziej podły był tylko ten z Małej Czarnej, paraliżował wizualnie). Klocowaty, mdły, złożony z ultra cienkich warstewek jabłecznego musu zabitego różano-truskawkową perfumą, utopionych w szklistym margarynowym cieście. Produkt naganny, umiarkowanej zjadliwości przydaje mu wsadzenie do mikrofali, to taki – modne słowo- tłist, aby gorącym znieczulić podniebienie, ogłupić je i sprawić, że przełknie prawie cokolwiek. Ciastko jest tylko słodkie, przesłodkie, wyróżnia je apteczna chemiczna nuta i nic więcej. No, ale na kwadratowym talerzyku, wiadomo.
To autentycznie bezsensowne kalorie. Zero przyjemności, maksimum kalorii. Wzorzec z Sevres kawiarnianej beznadziei.

fot. Cafe Brzytfa
Pytam o kawę. Niespodzianka, miły pan pokazuje opakowanie po kawie Starogdańskiej z Palarni Flemming z Oliwy. Szkoda, że nigdzie nie widać śladu współpracy z Flemmingiem, a to przecież dobre ziarno i prawie po sąsiedzku wypalane. Byłoby się czym pochwalić.
W filiżance niestety nie smakuje już tak dobrze, ba, powiedziałbym nawet, że zaskakująco wyrazisty okazuje się komponent robuściany. Pijałem Starogdańską wielokrotnie i kojarzę ją z fajnych przydymionych nut cynamonowych. Tutaj zdecydowanie przeważa mniej szlachetna ziemista karmelowość, zupełnie jakby do firmowego worka dosypano Czibo Femili.
W karcie znajduję wzmiankę o pochodzeniu ziarna („100 % Arabica z lokalnej palarni”), ale nie wiadomo, o jaką konkretnie palarnię chodzi, a poza tym mieszanka Starogdańska wcale nie jest czysto arabiczna. Są zatem nieścisłości. Są i poważne niekonsekwencje, które rzucają cień na sens i autentyczność przemiany Melanżu w Konfiturę: „kawy Melanż”. Zupełne niepotrzebne jest pozostawienie pozycji kojarzących się z poprzednim, nieudanym przecież wcieleniem kawiarni. Od takich historii należy się stanowczo odcinać, a nie bezmyślnie powielać.

Konfitura chce uśmiechać się promiennie i niewinnie. Ale to nieodrodna córa Melanżu, nieudana maskarada, która sugerować ma jakiś inny stan faktyczny niż ten napiętnowany tutaj już z górą rok temu. Tu nie ma żadnej rewolucji, żadnej woli zerwania z przeszłością.
To taki dywan, pospiesznie narzucony na wszystkie stare słabości i smutki, może nie będzie widać. Niestety trupiątka wciąż wyłażą z szafy.

A zakończę paradoksalnie, tzn. całkiem optymistycznym akcentem.

Konfitura, jeszcze na dobre nie ukazała się w całej krasie, a już notuje na swym koncie listę pełną grzechów i zaniechań. Nowej tożsamości nie zbudują pozorowane zmiany i ustawiane zdjęcia na Fejsie, które mają pokazać, jakim to ładnym i romantycznym lokalikiem stała się ta Konfitura.
Ale zawsze jest i nadzieja: można i wypada się zrestartować. To dopiero początek, można uznać, że właściwa zmiana jeszcze się nie dokonała. I doprowadzić do bardziej radykalnej przebudowy. W tej części Wrzeszcza kawiarnia poprowadzona z wizją, pomysłem, na przekór estetycznym standardom sieciówek miałaby dużą szansę powodzenia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz